Do 15 maja czekają ją jeszcze trzy mecze ligowe i finał rozgrywek o Puchar Polski. Jeśli w niedzielę Piast pokona w Gliwicach Pogoń, zrówna się z Legią punktami. A w następną niedzielę, 8 maja na Łazienkowskiej odbędzie się prawdziwy finał, który był równie mało prawdopodobny jak to, że mistrzem Anglii zostanie Leicester: Legia zmierzy się z Piastem. Może się okazać, że będzie to walka o tytuł mistrza.

Problemem Legii jest nie tylko strata punktów, ale i słaba gra. Przez półtorej godziny legioniści niewiele razy zagrozili bramce Zagłębia. Mecz wcale nie stał na wysokim poziomie a Zagłębie nie wzniosło się na wyżyny. W lutym, na tym samym boisku Legia zdecydowanie przeważała i wygrała 2:1. Teraz to była zupełnie inna drużyna. Zlekceważyła przeciwnika, jak to miewa w zwyczaju czy może straciła formę? Przed rokiem, o tej porze też przegrała walkę o tytuł w rundzie dodatkowej. Większość obecnych zawodników grała i wtedy, tylko trener był inny.

W najbliższy poniedziałek, 2 maja, na Stadionie Narodowym Legia spotka się z Lechem o Puchar Polski. Para taka sama jak przed rokiem. Wtedy lechici byli nieco słabsi, ale mieli też pecha a ich bramkarz Maciej Gostomski im nie pomagał. Kilka dni później Lech zrewanżował się Legii w lidze i na Łazienkowskiej pozbawił ją nadziei na mistrzostwo. Teraz to się nie powtórzy. Lech nie obroni tytułu, Legia może zdobyć dublet, ale może też zakończyć sezon bez żadnego trofeum, co w roku stulecia klubu i przy jego wyjątkowych możliwościach byłoby dla jego właścicieli oraz kibiców dramatem. Ale to wszystko jest możliwe.

Na pocieszenie dla Legii można tylko dodać, że w tym roku to ona jest lepsza od Lecha (dwa zwycięstwa bez straty bramki), który też zresztą gra równie chimerycznie jak warszawianie. Czwartkowy mecz Lech - Lechia nie miał w sobie żadnego ładunku emocji. Po czymś takim można było iść spać, bez obaw, że przyśnią się jakieś akcje. To nie Liverpool i Borussia.