"Moonlight". Różne barwy Ameryki

Jeden z najciekawszych filmów roku – „Moonlight" Barry'ego Jenkinsa – zasłużenie ma osiem szans na Oscara.

Aktualizacja: 27.02.2017 05:39 Publikacja: 25.02.2017 23:01

Foto: SOLOPAN

W związku ze zdobyciem przez "Moonlight" Oscara dla najlepszego filmu roku przypominamy co kilkanaście dni temu pisała o tym filmie Barbara Hollender.

Nieśmiały, czarnoskóry chłopiec. Niekochany, a może raczej źle kochany przez samotną matkę narkomankę, która co jakiś czas wyprasza go z domu, bo ma gościa. Chiron zna smak biedy, nie ma poczucia bezpieczeństwa. Wątły, nieśmiały, wycofany w siebie.

Potem, już jako nastolatek – poniewierany w szkole przez kolegów, wyszydzany za tę przeklętą delikatność niepasującą do środowiska, w którym rośnie. Ale przychodzi chwila, gdy postanawia bronić swojej godności. Łapie krzesło i łamie je na głowie ciemiężyciela, który go skatował. Trafia do poprawczaka. To właśnie ten moment, gdy zrozumie, że świat należy do silnych.

Barry Jenkins dzieli swój film na trzy części. Pierwsza to dzieciństwo Chirona. Druga – wiek szkolny. W trzeciej Chiron jest młodym mężczyzną. Trudno go poznać. Nie zmarnował czasu w poprawczaku. Zrobił wszystko, by zacząć pasować do świata, który go otacza.

Jest teraz muskularnym facetem, którzy wsiada do dobrej bryki. Czy jednak gdzieś w środku nie przetrwa w nim dawna delikatność? Czy pod maską, którą przywdziewa, wciąż kryje się tamten chłopiec, niemogący znaleźć miejsca w brutalnym świecie?

„Moonlight" powstał na podstawie sztuki Tarella Alvina McCraneya.

– Nie znałem wcześniej Tarella, ale okazało się, że wyrośliśmy niemal obok siebie. On też mieszkał w Miami, na sąsiedniej ulicy. Chodziliśmy do tej samej szkoły podstawowej, nasze matki były podobnie uzależnione od heroiny. W „Moonlight" nie ma sceny, której byśmy sami nie przeżyli – powiedział Barry Jenkins w wywiadzie.

Może dlatego jest w tym filmie tyle prawdy. I tyle różnych tropów. Jest więc wątek niełatwej przyjaźni. Małego, zagubionego Chirona zabrał kiedyś do domu mężczyzna. Nakarmił, odprowadził do matki. Dziecko potem do niego wracało, bo razem ze swoją dziewczyną on stworzył mu namiastkę rodziny. Ale przecież kiedyś, w czasie kolacji chłopiec spyta: „Moja mama bierze narkotyki? A ty je sprzedajesz?". Poruszająca scena. Niejedna zresztą w tym filmie.

„Moonlight" to również historia odkrywania własnej tożsamości seksualnej. Chiron jest gejem. Potrzebuje czasu, żeby to zrozumieć, pozwolić sobie na „inność", choć długo starał się ją oszukać. Jenkins potrafi bardzo subtelnie pokazać to, co kłębi się w człowieku.

Na ekranie odbija się też kawałek Ameryki. Czarna dzielnica nędzy w Miami jest kompletnie odcięta od reszty świata. W filmie nie występuje ani jeden biały aktor. Koncepcja artystyczna? Czy diagnoza społeczna?

„Moonlight" ma osiem nominacji do Oscara. To wielki sukces dla tak skromnego filmu. Brawo dla członków Akademii, którzy potrafili docenić obraz magiczny, niezwykły, tak wyrafinowany. Nie przynosi on jednoznacznych definicji i prostych recept na życie, a do tego rozgrywa się wyłącznie w środowisku Afroamerykanów.

Tych osiem nominacji to otwarcie na kino artystyczne, ale też dopuszczenie do głosu artystów ciemnoskórych. Niewiele ponad dekadę temu Halle Berry płakała, odbierając Oscara za rolę w „Czekając na wyrok". Dzisiaj mamy falę filmów, których bohaterami są Afroamerykanie.

Czas niewolnictwa rozliczali Steve McQueen w „Zniewolonym. 12 Years a Slave" i z przymrużeniem oka, lecz dobitnie Quentin Tarantino w „Django". O walce o równouprawnienie opowiadała Ava DuVerney, portretując w „Selmie" Martina Luthera Kinga. Lee Daniels w „Kamerdynerze" pokazał dojrzewanie Afroamerykanów do buntu i walki o własną godność, śledząc los czarnoskórego kamerdynera, który w Białym Domu służył kolejnym prezydentom Stanów Zjednoczonych.

O Oscary 2017 roku poza „Moonlight" walczą też „Ukryte działania" Theodora Melphiego o trzech czarnoskórych kobietach, które w latach 60. pracują w NASA. Walczą o swój awans, choć cały czas są upokarzane. I „Fences", wyreżyserowana przez Denzela Washingtona historia afroamerykańskiej robotniczej rodziny. W filmie o relacjach ojca i syna odbija się też świat pełen nierówności i rasowych niechęci.

W kategoriach aktorskich Oscary też stają się bardziej różnorodne. Za role pierwszoplanowe nominacje dostali Ruth Negga z „Loving", kolejnej opowieści o prawo do zawierania mieszanych rasowo małżeństw w latach 50., oraz Denzel Washington, który w „Fences" zagrał główną rolę.

W kategorii ról drugoplanowych szansę na statuetkę mają Viola Davis z „Fences", Octavia Spencer z „Ukrytych działań" i dwójka wykonawców z „Moonlight" – Naomi Harris grająca matkę Chirona oraz Mahershala Ali, jego opiekun.

A wśród pięciu najlepszych dokumentów znalazł się „I Am Not Your Negro" Raoula Pecka o czarnej historii Ameryki, o rasizmie i czarnoskórych przywódcach, m.in. Medgarze Eversie, Malcolmie X i Martinie Lutherze Kingu.

Amerykańskie kino otworzyło się na problemy dotąd wstydliwie przemilczane. Ośmioletnia prezydentura Baracka Obamy ośmieliła czarnoskórych artystów. Choć pamiętam, jak Denzel Washington pytany o sytuację afroamerykańskich aktorów odpowiedział: – Normalnie będzie dopiero wtedy, gdy przestaniecie o to pytać.

W związku ze zdobyciem przez "Moonlight" Oscara dla najlepszego filmu roku przypominamy co kilkanaście dni temu pisała o tym filmie Barbara Hollender.

Nieśmiały, czarnoskóry chłopiec. Niekochany, a może raczej źle kochany przez samotną matkę narkomankę, która co jakiś czas wyprasza go z domu, bo ma gościa. Chiron zna smak biedy, nie ma poczucia bezpieczeństwa. Wątły, nieśmiały, wycofany w siebie.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone