Kimmel żartował z Trumpa m.in. przedstawiając Meryl Streep, którą - cytując prezydenta USA - nazwał "przecenianą" dodając, że zagrała w 50 "marnych filmach" zdobywając za swoje role trzy Oscary i 20 oscarowych nominacji.
Prowadzący oscarową galę podziękował jednocześnie Trumpowi za to, że dzięki niemu nikt już nie ma wrażenia, iż ubiegłoroczne Oscary były rasistowskie (w ubiegłym roku Akademii zarzucano brak nominacji dla Aforamerykanów). - Teraz to już historia, dzięki panu - mówił Kimmel zwracając się do prezydenta.
Kimmel nawiązał też do hasła wyborczego Donalda Trumpa mówiąc, że "Ameryka będzie znów wielka", kiedy Amerykanie prezentujący różne poglądy zaczną ze sobą rozmawiać. Wcześniej mówił, że galę rozdania Oscarów można obejrzeć w 225 krajach świata, "które nas (czyt. USA) nienawidzą".
Prowadzący sugerował też, że Donald Trump skomentuje przebieg gali oscarowej rano na Twitterze "siedząc na toalecie". W pewnym momencie sam Kimmel skierował tweeta do Trumpa pytając prezydenta, czy ten śpi, a następnie dodając, że "Meryl (Streep) mówi cześć".
Jednocześnie Kimmel wziął na celownik Matta Damona, co nie powinno dziwić nikogo, kto w przeszłości oglądał show tego komika. Kimmel w pewnym momencie zaczął kończyć swój program słowami: "Niestety muszę przeprosić Matta Damona, skończył nam się czas". Jak wspominał potem nie wie, dlaczego wybrał właśnie Damona - ten miał być po prostu pierwszym celebrytą z pierwszych stron gazet. Od tego czasu Damon stał się jednak jednym z ważnych elementów programu Kimmela. Kiedy w końcu Kimmel rzeczywiście zaprosił Damona do programu - powtórzył swój żart już z aktorem w studiu. Damon nie zareagował na to najlepiej: