Janusz Jankowiak: Niech rząd nie miesza w bankach

Nie wolno mylić „udomowienia" z nacjonalizacją – pisze główny ekonomista Rady Biznesu.

Aktualizacja: 27.10.2016 08:11 Publikacja: 26.10.2016 22:19

Janusz Jankowiak

Janusz Jankowiak

Foto: Fotorzepa/Piotr Guzik

Sytuacja zmusza UniCredit do szybkiej sprzedaży części aktywów zagranicznych. A najcenniejszym aktywem włoskiego banku jest bez wątpienia Pekao. To, że Włosi chcą bank sprzedać, nie ma nic wspólnego z ich długofalową strategią. Jest to klasyczna i doraźna akcja ratunkowa. Po tej sprzedaży UniCredit mocno się skurczy. Poważnie uszczuplone zostaną jego dochody. Rozdział kreślonych z rozmachem i realizowanych planów ekspansji w segmencie Emerging Europe zostanie bezpowrotnie zamknięty. Tak bywa. Chociaż wątpię, by było to w długoterminowym interesie UniCredit, bo oznacza to spadek z pierwszej do co najmniej drugiej ligi. Ale to ich prawo. Ich wybór, dla którego nie widać teraz alternatywy.

Po co wydawać miliardy

Naszym prawem z kolei jest pytać: jaki interes ma polskie państwo, żeby wydawać poprzez kontrolowane przez rząd spółki 13 mld zł na odkupienie pakietu większościowego od Włochów? W jaki sposób, przy takiej transakcji respektowane są prawa mniejszościowych akcjonariuszy publicznej spółki, którą jest Pekao?

Po co rządowi ten bank, odkupowany drogo, w pośpiechu, za pieniądze, które spółki zależne skarbu państwa mogłyby i powinny przeznaczyć na realizację celów ściśle związanych z ich główną działalnością. Bo przecież głównym obszarem zainteresowania PZU nie jest chyba bankowość? A Polski Fundusz Rozwoju (PFR) nie powinien raczej wydawać pieniędzy na kupowanie banków, ale na finansowanie projektów lokujących się w rozwojowym planie Morawieckiego?

Już przy poprzednim zakupie przez kontrolowaną przez rząd spółkę PZU prywatnego Aliora, a następnie przy pomocy pieniędzy PZU części banku (BPH – red.) należącego do GE, stawiane były przez nas pytania o sens ekonomiczny i cel strategiczny takich transakcji, gdzie „udomowienie" prywatnych banków kontrolowanych przez inwestorów zagranicznych następuje w drodze ich de facto nacjonalizacji. I co wtedy słyszeliśmy w odpowiedzi? Że tu nie chodzi o żadną ideologię, ale o podniesienie dla akcjonariuszy wartości spółki przejmującej.

Trzeba więc postawić pytanie zarządowi PZU: czy akwizycja Alior Banku, a później fragmentów banku GE, wpłynęła na lepszą wycenę spółki? Czy mniejszościowi akcjonariusze otrzymają może premię za te zakupy w postaci lepszych notowań lub wyższej dywidendy? Jakie są koszty alternatywne ulokowania części środków inwestycyjnych poza core biznesem? I czego wreszcie zarząd PZU oczekuje teraz po ewentualnej akwizycji banku Pekao? Jaka jest wartość dodana tej transakcji dla akcjonariuszy? Może zarząd oczekuje wzrostu notowań obu spółek? Może wypłaty ekstradywidendy za 2016 r.?

Takie oczekiwania są słabo osadzone w realiach. Przecież na samą wiadomość, że transakcja jest możliwa, rynek zareagował wyprzedażą i spadkami cen. Mam tłumaczyć, dlaczego tak się dzieje, że kiedy państwo wkracza do prywatnej spółki, to inwestorzy wolą się z niej wyprowadzić?

Po co bank funduszowi

W jaki sposób udział w transakcji wykupu od Włochów banku Pekao ma się do statutowych zadań PFR? Pieniądze Funduszu powinny trafiać na realizację projektów włączonych do "Strategii na rzecz odpowiedzialnego rozwoju"? Czy kontrolowanie przez rząd za pośrednictwem dwóch zależnych banków ok. 30 proc. rynku kredytowego dla podmiotów niefinansowych rozumieć wypada jako, wstęp do finansowania projektów inwestycyjnych preferowanych przez państwo? Nawet nie chcę zastanawiać się nad tym, że ktoś w rządzie mógłby o czymś takim pomyśleć.

Dyskusja na temat „udomowienia" banków zagranicznych w Polsce toczy się u nas od lat ze zmiennym natężeniem. I mogłoby się wydawać, że osiągnięty w niej już został nawet pewien konsens między zwolennikami i przeciwnikami tej koncepcji. Zasadza się on z grubsza mówiąc na dwóch filarach.

Po pierwsze, lepiej mieć bankowe centrum decyzyjne w kraju niż za granicą. I ta kwestia nie wymaga szerszych uzasadnień. Mieści się w konsensie, co oznacza w tym przypadku kompromis ze strony tych, którzy idealistycznie uważają, że większościowy inwestor zagraniczny nie ogranicza operacyjnej niezależności spółki zależnej w kraju.

Po drugie jednak, proces „udomowienia", jeśli są ku temu korzystne warunki, powinien być dokonywany bez czynnego udziału państwa, bo rząd odkupujący banki po prostu je nacjonalizuje. A nacjonalizacja banku w gospodarce rynkowej broni się tylko w jednym wypadku: kiedy jest sposobem na uniknięcie zapaści systemowej. Państwo z takiej inwestycji powinno wychodzić natychmiast, kiedy tylko pozwolą na to warunki rynkowe. Tak było i jest jeszcze nadal w wielu wypadkach po kryzysie 2008 roku w Stanach i w Europie.

„Udomowienie" – poza warunkami kryzysowymi - może być usprawiedliwione, kiedy to prywatne podmioty krajowe dokonują przejęcia udziałów od inwestora zagranicznego. I to jest z kolei kompromis ze strony tych, którzy uważają, że udział zagranicy w krajowych aktywach bankowych powinien być jednak limitowany.

Spółki zależne, kontrolowane przez rząd, nie spełniają kryterium prywatnego podmiotu gospodarczego. O obsadzie ich rad nadzorczych, zarządów, wyborze strategii, wielu decyzjach biznesowych, szczególnie tych, które wymagają dużego zaangażowania kapitałowego i tworzenia rezerw na ryzyko, czyli w zasadzie o wszystkim, przesądzają tu – podobnie jak w każdym podmiocie rynkowym – większościowi akcjonariusze. W spółkach SP są to politycy.

Włosi sprzedali już wcześniej ok. 10% swych udziałów w Pekao S.A. w drodze transakcji rynkowej. Nie znajduję żadnego uzasadnienia, oprócz wygody sprzedającego, dlaczego rząd polski miałby ułatwiać Włochom pełne wyjście z tej inwestycji, deklarując na wyprzódki chęć odkupu pozostałej części większościowego pakietu.

Niech Włosi sprzedadzą Pekao S.A. przez rynek. Jeśli muszą. PZU niech się zajmuje podnoszeniem wartości spółki dla akcjonariuszy, realizując główny profil swojej działalności. PFR niech wynajduje projekty do sfinansowania w planie Morawieckiego. A rząd niech się cieszy swoimi udziałami w PKO BP i jego niemałymi 16,4% udziałami w aktywach bankowych w Polsce. Wszyscy – i władze spółek publicznych i rząd – zobowiązani są przy tym respektować prawa mniejszościowych akcjonariuszy. Nie „udomawiajmy" banków nacjonalizując je. Bo to chore ambicje. I nic dobrego z tego wyniknąć nie może.

Sytuacja zmusza UniCredit do szybkiej sprzedaży części aktywów zagranicznych. A najcenniejszym aktywem włoskiego banku jest bez wątpienia Pekao. To, że Włosi chcą bank sprzedać, nie ma nic wspólnego z ich długofalową strategią. Jest to klasyczna i doraźna akcja ratunkowa. Po tej sprzedaży UniCredit mocno się skurczy. Poważnie uszczuplone zostaną jego dochody. Rozdział kreślonych z rozmachem i realizowanych planów ekspansji w segmencie Emerging Europe zostanie bezpowrotnie zamknięty. Tak bywa. Chociaż wątpię, by było to w długoterminowym interesie UniCredit, bo oznacza to spadek z pierwszej do co najmniej drugiej ligi. Ale to ich prawo. Ich wybór, dla którego nie widać teraz alternatywy.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację