Z jednej strony wygląda to na triumf demokracji: nawet mała grupa obywateli jest w stanie zablokować porozumienie, które jej nie odpowiada. Co więcej, osób sprzeciwiających się umowie CETA jest w Europie znacznie więcej. Są oni rozsiani po całej Unii, również w Polsce. Nie ufają Brukseli, nie ufają przebiegłym Amerykanom, nie ufają wielkim korporacjom, nie ufają politykom, nie ufają wolnemu rynkowi i globalizacji, nie ufają genetycznie modyfikowanej żywności. Woleliby, żeby świat wyglądał tak, jak kilkadziesiąt lat temu – bez imigrantów, bez konkurencji z zagranicy, bez bezrobocia, bez nowych krajów członkowskich w Unii. I boją się, że umowa CETA zawarta została w tajemnicy, ponad ich głowami, wbrew ich interesom, po to by promować wszystko to, co chcieliby cofnąć.

Z drugiej strony, weto Walonów to tragedia dla demokratycznej Europy. To prawda, że umowa CETA (a jeszcze bardziej umowa handlowa z USA) może budzić wiele pytań i wątpliwości. Główny problem jest jednak taki, że instytucje Unii Europejskiej są dziś tak mało skuteczne, że przestaje działać normalna demokracja przedstawicielska. Demokracja, w której wybrane władze mają prawo rozstrzygać skomplikowane problemy i podejmować decyzje. Unia jest sparaliżowana, nie jest w stanie działać, przestaje być wiarygodnym partnerem dla USA, co tylko może rozbawić rywali Zachodu – Chiny, Rosję, Iran.

A najlepsze jest to, że o sprzeciwie Walonii w sprawie CETA nie zadecydowała wcale ani głęboka refleksja nad Europą, ani nad demokracją. Zdecydowała frustracja regionu zmagającego się z problemami. W połowie XIX wieku Walonia była obok Anglii najbogatszym i najsilniej zindustrializowanym regionem Europy. Jednak wiek później węgiel i stal przestały już tak się liczyć – Walonia, przez stulecia dominująca w Belgii i pogardzająca biedną, rolniczą Flandrią, od pół wieku przeżywa kłopoty. W roku 1960 wytwarzała 33 proc. belgijskiego PKB i miała dochód na mieszkańca wyższy od Flandrii. Dziś wytwarza 23 proc., a dochód na mieszkańca ma o niemal 30 proc. niższy. Bezrobocie w nowoczesnej Flandrii to 5 proc., w Walonii 12 proc. W polityce dominują od lat popierani przez związki zawodowe twardzi socjaliści, nienawidzący globalizacji i marzący o powrocie do świata sprzed półwiecza.

To smutne, że taka właśnie lokalna frustracja decyduje dziś o przyszłości Europy.