Jednak kalkulacje, że radykalne i kontrowersyjne zmiany w prawie nie pozostaną bez wpływu na gospodarkę, są złudne. A dla Polski, w dłuższej perspektywie, niebezpieczne.
Partia rządząca zapowiedziała na jesień prawdziwą ofensywę. Sejm ma się zająć regulacjami dotyczącymi sądownictwa, ordynacją wyborczą do samorządów, dekoncentracją na rynku mediów, a zapewne skończą się też prace nad ustawą ograniczającą handel w niedziele. Wszystkie te zmiany mniej lub bardziej bezpośrednio dotykają sfery przedsiębiorczości. Inwestorzy z zagranicy, już dzisiaj bardziej powściągliwie podchodzący do lokowania swoich przedsięwzięć w Polsce, będą z uwagą przyglądali się kształtowi i potencjalnym skutkom nowych przepisów. Ich negatywna ocena z pewnością wpłynie na nasze ratingowe notowania.
Wydaje się, że PiS jest zdeterminowany, by jeszcze w obecnej kadencji przegłosować daleko idące zmiany w zakresie sądownictwa. Nie wiemy, jaki będzie ich ostateczny kształt, ale niemal na pewno projekty wzbudzą ostre kontrowersje. To, czy pomysłodawcom uda się przekonać opinię polską i międzynarodową, że zmiany nie zagrażają niezawisłości sądów, może mieć ogromny wpływ na zachowania zagranicznych inwestorów. Prawda, że przedsiębiorcy działający w Polsce mają sądom wiele do zarzucenia. Jednak zastąpienie źle funkcjonującego modelu modelem wcale nie lepszym nie natchnie ich optymizmem. Co gorsza, przy okazji tak głębokich zmian nie pochylono się nad jednym z największych problemów polskiego wymiaru sprawiedliwości – a mianowicie przewlekłością postępowań i traktowaniem polubownego rozstrzygania sporów jako czegoś gorszego. Biznes oczekuje sądownictwa niezależnego, niezawisłego od polityków, ale też takiego, nad którym będzie społeczna kontrola. Oczekuje również, że to sądownictwo będzie działało sprawnie.
Zmiany w ordynacji wyborczej do samorządów wbrew pozorom mogą mieć ogromny wpływ na gospodarkę. To, kogo i w jaki sposób będziemy wybierać do organów samorządu może zdefiniować pozycję przedsiębiorców wobec lokalnych władz. Już dziś widzimy, że – w zależności od nastawienia włodarzy – biznes może być mile widzianym partnerem albo też petentem, któremu pokazuje się, kto rządzi. Ograniczenie możliwości działania lokalnym, bezpartyjnym komitetom na rzecz wzmocnienia partyjnych struktur to dla biznesu byłaby zła wiadomość. Oznaczałaby bowiem uzależnienie decyzji na poziomie gmin i powiatów od woli partyjnych baronów – wszystko jedno, jaka partia rządziłaby na danym terenie.
Ustawa o dekoncentracji na rynku mediów na razie pozostaje w sferze planów. Jej projekt mieliśmy poznać przed wakacjami, potem we wrześniu, a ostatnia wiadomość jest taka, że być może poznamy go przed końcem roku. Póki co – nie ma politycznych decyzji. Prawdę mówiąc, absolutnie mnie to nie dziwi. Przygotowanie projektu, który z jednej strony osłabi zagraniczne koncerny, z drugiej nie wzmocni rodzimych koncernów nielubianych przez rząd, a z trzeciej będzie zgodny z prawem unijnym – przypomina szukanie wzoru na kwadraturę koła. Dla biznesu najgorsza jest niepewność, a od wielu miesięcy władza trzyma wszystkich w niepewności, jeśli chodzi o rozwiązania tyczące się rynku mediów. Jedno jest pewne, niezależnie od modelu dekoncentracji, który zostanie wybrany: rozdrobnienie większych wydawnictw w dobie, kiedy rynek medialny jest w prawdziwych opałach, może zabić wiele lokalnych i regionalnych tytułów. Zamiast „polskich mediów w polskich rękach" być może będziemy mieli tylko prasową pustynię. Nie jest przypadkiem, że duże koncerny inwestujące w Polsce ostatnio przenoszą swoją uwagę na inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej.