A tak się stało po opublikowaniu przez autora „Strachu" na łamach „Die Welt" tekstu, w którym orzekł on, że obecna niechęć społeczeństwa polskiego do masowego napływu nad Wisłę przybyszów z południa, ma swoje korzenie w polskim antysemityzmie, ujawnionym z okrucieństwem w okresie drugiej wojny światowej.
„Ohydne oblicze Polaków pochodzi jeszcze z czasów nazistowskich" – stwierdził z charakterystycznym dla siebie wyczuciem Gross, dodając, że w trakcie wojny Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców. Ta opinia oburzyła Smolara. – Artykuł Grossa jest nieodpowiedzialny i prymitywny. To słowa obrzydliwe – oznajmił prezes Fundacji Batorego. – Zhańbił się – sekundowała mu Olejnik, która ostro oceniła fakt, że Gross taki artykuł zamieścił w niemieckiej gazecie.
I można się zastanawiać nad tym, co takiego się stało, że socjolog z USA, pieszczoch polskich środowisk liberalnych, został w ten sposób zaatakowany przez swoich dotychczasowych sojuszników. Dotąd ataki na niego szły z prawej strony, ku czemu zresztą – tak jak i teraz – dawał powód.
I tu dochodzimy do sedna sprawy.
Od wielu lat Gross na liberalnych salonach kreowany był na czołowy autorytet w dziedzinie historiografii, który odważył się odbrązawiać bohaterstwo Polaków. Tymczasem tak naprawdę nigdy nie był on historykiem.Jego „Sąsiedzi" – pierwsza głośna książka, która zbulwersowała dużą część polskiej opinii publicznej, została nominowana do Nagrody Literackiej Nike, a więc wyróżnieniem z zakresu literatury, a nie historiografii. Chodziło tu o obrazoburczy akt, wywołujący emocje społeczne, a nie ustalenie faktów.