O tym, kto ma prawo habilitować, nie będzie już decydować liczba zatrudnionych naukowców, ale dorobek wydziałów, tzw. ocena parametryczna. A w tej – na razie – liczą się konkretne osiągnięcia: publikacje, patenty, baza laboratoryjna, zaangażowanie w projekty. Można się pokusić o stwierdzenie, że planowana reforma to krok do zniesienia habilitacji. Wiadomo już bowiem, że znikną minima kadrowe, czyli ustawowo wymagana liczba profesorów i doktorów habilitowanych do prowadzenia kierunków. A skoro zaczną się liczyć osiągnięcia, a nie literki przed nazwiskiem, uczelnie powinny zacząć zabiegać o pracowników gwarantujących jakość. Tylko że z tym jest problem. Z badań prof. Marka Kwieka wynika, że część pracowników akademickich ma pewność, że o kolejnych stopniach akademickich decydują kontakty towarzyskie. I właśnie pojawiła się szansa na zmianę tej złej praktyki.

Czytaj także:

Lekarzu, nie lecz się sam

Niewiele ponad rok temu pisałam, że istotne zmiany w szkolnictwie wyższym mogą przeprowadzić tylko osoby spoza środowiska. Jarosław Gowin, choć był krótko rektorem Wyższej Szkoły Europejskim im. ks. Józefa Tischnera, niewątpliwie jest osobą z zewnątrz, może więc zostać Kołłątajem XXI w. Ten, mimo sprzeciwu profesury, przywrócił świetność Uniwersytetowi Jagiellońskiemu, otwierając jego podwoje dla kadry wykształconej za granicą. To samo ma szansę zrobić Gowin, jeśli sprawi, że dorobek naukowy rzeczywiście stanie się ważniejszy niż kontakty. ©?