Tak. Pamięć o służbie dla Ojczyzny i tragicznej śmierci 96 osób pod Smoleńskiem powinna zostać na zawsze w sercach Polaków. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. I tak już się dzieje. W wielu polskich miastach i miasteczkach stają pomniki pamięci ofiar tej katastrofy. Pojawiają się tablice pamięci. Ulice, place, skwery otrzymują imiona tych, którzy zginęli w drodze do Katynia. Ich imiona wymieniane są co miesiąc na mszy w warszawskiej archikatedrze, a potem także przed Pałacem Prezydenckim. Tegoroczne obchody szóstej rocznicy katastrofy miały inny niż przed laty wymiar. Kwestią sporną (polityczną) pozostaje wciąż sprawa pomnika na Krakowskim Przedmieściu, ale i ta za jakiś czas, jak mniemam, zostanie załatwiona.

W tej sytuacji upór ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza i sporej części polityków PiS, by ofiary katastrofy smoleńskiej wspominać także przy okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, jest co najmniej dziwny. Niezrozumiały. Podobnie było zresztą kilka tygodni temu w Poznaniu. Czy faktycznie chodzi tu o pamięć? A może to po prostu jakaś obsesja, paranoja?

Polityczna gra katastrofą smoleńską – a tak jest właśnie w tym konkretnym przypadku – podsyca konflikt, z jakim mamy do czynienia w Polsce. I naprawdę nikomu nie służy. Zamiast zadumy i refleksji mamy wymachiwanie szabelkami i pokazy siły. Polityczną grę zmarłymi, którzy sami nie mogą dziś przemówić.

Prezydent Lech Kaczyński miał ogromne zasługi dla utworzenia Muzeum Powstania Warszawskiego. Jego ojciec – Rajmund – walczył w powstaniu, a matka Jadwiga była sanitariuszką Szarych Szeregów na Kielecczyźnie. Czy prezydent byłby zadowolony z tego, że jego śmierć w Smoleńsku przysłania bohaterską postawę jego rodziców i tysięcy ich towarzyszy broni? Że staje się źródłem konfliktu?

Do błędu trudno się przyznać. Jeszcze trudniej zrobić to publicznie, ale czasem trzeba. Panie ministrze Macierewicz, proszę dać komendę: spocznij!