Wyraźnie powiedział, że adresaci mają prawo do tajemnicy korespondencji, a jej naruszenie może słono kosztować, gdy... naruszy prywatność i dobra osobiste. I nieważne, że list trafił do pracodawcy. Jeśli ten dopuści do upublicznienia prywatnej informacji, może zapłacić nawet 40 tys. zł. Dużo, ale tyle, zdaniem sądu, jest warte zaufanie naruszone przez kolegów pani prokurator.

Niejeden szef powie, oczywiście, że prywatność ma określoną wartość, ale w pracy zdarzają się różne sytuacje i sekretarka musi kontrolować korespondencję. Ma to jednak robić roztropnie. Jeśli dotyczy ona np. rozwodu, podziału majątku czy spraw sercowych, nie może stać się tajemnicą poliszynela. Co więcej, jeżeli nadawca nie chciał się podzielić informacjami z kolegami adresata, też może mieć roszczenie. O tym z kolei przesądził sąd apelacyjny, który uwzględnił apelację Simhy Rotema-Kazika Ratajzera, bohatera powstania w getcie warszawskim, który pozwał wydawnictwo PWN za to, że w wydanej w 2014 r. książce o Irenie Gelblum pt. „Wybór Ireny" bez jego zgody wykorzystano jego listy sprzed lat do tej kobiety.

Moczulski radził przed pocztą kapelusz zdjąć, a pracodawcy powinni z większą powagą traktować korespondencję. Jej prywatność jest przecież chroniona przez konstytucję. Artykuł 49 wyraźnie gwarantuje tajemnicę komunikowania się. A jak powiedział papież Franciszek, „słowa mogą zabić, przestańcie plotkować". I dodał, że dla promocji dobrych i uczciwych zachowań nie wystarczą normy prawne.

Pracodawca ryzykuje, otwierając prywatne listy