Od 1 lipca zmieniają się przepisy procedury karnej. Niedopuszczalne będzie badanie przez sąd dowodów zdobytych nielegalnie, tzw. owoców zatrutego drzewa. Oznacza to, że złodziej, który włamał się do domu i przypadkowo wszedł w posiadanie dowodu np. na poważną malwersację finansową, sam zostanie wprawdzie ukarany, ale uzyskany w ten sposób dowód na przestępstwo właściciela będzie miał już tylko wartość śmiecia.

Ustawodawca, który wprowadził ten przepis, pamięta zapewne traumę po posłance Beacie Sawickiej, która wzięła łapówkę, ale została w kontrowersyjnym wyroku uniewinniona. Leczenie traumy poszło jednak za daleko. Ustawodawca postawił na automatyzm, wrzucając wszystkie nielegalne dowody do jednego worka, stawiając szczelną tamę, „aby nigdy więcej Sawickiej...". Zabrakło mu jednak wyobraźni, gdyż teraz może dochodzić do sytuacji nie tylko absurdalnych (zamknięcia drogi do osądzenia poważnych przestępstw), ale wręcz niebezpiecznych dla wymiaru sprawiedliwości jako instytucji najwyższego zaufania.

Bo jak się poczuje obywatel, który z nielegalnego przecieku opublikowanego w mediach dowie się o poważnym przestępstwie, ale zobaczy jednocześnie, że sąd na tę wiadomość rozłożył ręce? A jedynym ściganym będzie ten, kto owe dowody nielegalnie zdobył. Czy nie utwierdzi się w przekonaniu, że niektóre sprawy – zwłaszcza te przeciwko władzy, wpływowym urzędnikom i politykom – lepiej załatwiać i osądzać za pośrednictwem mediów i internetu? Bo od prokuratury i sądu lepiej trzymać się z dala.

Jesteśmy w apogeum afery taśmowej, która wstrząsnęła rządem Ewy Kopacz, choć oskarżonych na razie brak. Ta sprawa powinna przemówić do wyobraźni. Cierpimy na poważny deficyt zaufania do władzy i wymiaru sprawiedliwości. Czy zatem nowy przepis owego deficytu jeszcze nie pogłębi?