Jako dziecko uwielbiałam Pippi Langstrumpf – odważną dziewczynkę, która zawsze robiła, co chciała, a do tego miała w domu konia i małpę. Kiedy więc słyszę, że przedszkole kupuje konia na potrzeby prowadzenia działalności gospodarczej i wrzuca go w koszty podatkowe – jestem absolutnie za! Fiskus zresztą też, mimo że kazus to raczej niecodzienny.

Mam wrażenie, że ludzie coraz odważniej wliczają w koszty rozmaite zakupy czy usługi – na pierwszy rzut oka – dość dziwaczne. Ale dopóki rzeczywiście wiążą się one z prowadzeniem danej działalności, warto bronić swoich racji. Niech fiskus też się uczy, co robi koń w przedszkolu!

Oczywiście zdarza się, że niektórzy jadą po bandzie, zaliczając do kosztów niemal każdy codzienny wydatek. Nadal liczne są też ogłoszenia „sprzedawców kosztów" (żeby nie było wątpliwości – to przestępstwo). A ostatnio zapanowała moda na rozmaite blogi, które mają być przykrywką szeroko rozliczanych kosztów. Tyle że to wszystko działa do... pierwszej kontroli.

Problem polega na tym, że te kontrole dobitnie pokazują, iż system interpretacji podatkowych w Polsce się nie sprawdził. Interpretacje wydawane są zawsze w indywidualnej sprawie, więc koszty akceptowane przez jeden urząd skarbowy są kwestionowane przez inny. Nawet jeśli stan faktyczny był identyczny. Nadal funkcjonuje też sporo sprzecznych interpretacji i bywa, że fiskus nagle zmienia zdanie o 180 stopni. I jak tu spokojnie wrzucać konia w koszty?!

Wiele mi z Pippi Langstrumpf zostało – niestety, koń mi się ciągle w kosztach nie mieści.