Jerzy Hausner i Mirosław Gronicki: Kryzys, kryzys, a co czeka nas po kryzysie?

- Jeżeli Ministerstwo Finansów wiedziało w grudniu 2008 roku, jaka jest faktyczna sytuacja w gospodarce, wszystkie tegoroczne rządowe deklaracje i komunikaty dotyczące euro nie miały pokrycia i wprowadzały opinię publiczną w błąd – piszą Jerzy Hausner i Mirosław Gronicki

Publikacja: 09.06.2016 01:01

Już dwukrotnie przedstawiliśmy wspólną opinię o zagrożeniach związanych z kryzysem gospodarczym. W listopadzie nasza wypowiedź była głównie ostrzeżeniem przed możliwą głębokością kryzysu i wezwaniem do podjęcia działań antykryzysowych. W lutym, gdy wystąpienie kryzysowych zjawisk stało się oczywiste, przedstawiliśmy propozycję antykryzysowego programu gospodarczego i jego uzasadnienie. Zaprezentowane przez nas opinie i kierunkowe rozwiązania w wielu punktach zostały przez rządowych decydentów dostrzeżone. Jednakże najczęściej tylko deklaratywnie. Faktycznie polityka gospodarcza się nie zmienia i coraz bardziej jesteśmy przekonani o jej intelektualnym i politycznym niepowodzeniu.

Aby to wykazać, musimy się najpierw trochę cofnąć. Rząd 30 grudnia 2008 r. przyjął i ogłosił „Program konwergencji” pokazujący, jak Polska ma osiągnąć kryteria umożliwiające wejście do strefy euro. W tym dokumencie rząd stwierdził, że deficyt sektora finansów publicznych w 2008 r. wyniósł 2,7 proc., a w 2009 r. osiągnie 2,5 proc. PKB. Przy czym deficyt sektora centralnego (rządowego) miał wynieść w 2008 r. 3,1 proc., bowiem w przypadku sektora samorządu terytorialnego oszacowano nadwyżkę na 0,4 proc., zaś w wyodrębnionych funduszach społecznych równowagę.

[wyimek]Efekty kryzysu zaczęliśmy odczuwać w listopadzie 2008 r. Warto pamiętać, że wówczas rząd temu usilnie zaprzeczał: spowolnienie może, kryzys zdecydowanie nie[/wyimek]

22 kwietnia br. GUS oficjalnie poinformował, że faktyczny deficyt sektora finansów publicznych wyniósł aż 3,9 proc. PKB, a w sektorze centralnym 4,2 proc. Wynika z tego, że na początku roku rząd w szacunku deficytu sektora centralnego (za który jest odpowiedzialny!) pomylił się o 1,1 proc. PKB, czyli o ok. 14 mld zł. Zdarzało się ministrom finansów w podobnej sytuacji pomylić o 2 – 3 mld zł (np. w latach 2006 – 2007), ale nie o 14 mld. Dlatego trudno nam uznać to za błąd. Przyjmujemy, że po prostu przykrywano prawdę.

[srodtytul]Założenia bez pokrycia[/srodtytul]

Jeżeli Ministerstwo Finansów wiedziało w grudniu 2008 r., jaka jest faktyczna sytuacja, to oznacza, że wszystkie tegoroczne rządowe deklaracje i komunikaty dotyczące euro nie miały pokrycia. Wprowadzały opinię publiczną w błąd. Bowiem rząd nie mógł bez radykalnego ograniczenia wydatków budżetowych rozsądnie utrzymywać, że nadrzędnym celem polityki gospodarczej jest szybkie wejście do strefy euro. Nie jest to tylko kwestia wiarygodności rządu, to także kwestia racjonalności działania. Na naszych oczach runął oto fundament polityki gospodarczej: trzymamy deficyt budżetowy w ryzach, aby szybko wejść do strefy euro. Zatem cel polityki gospodarczej stał się nieokreślony i nie wiadomo, do czego w polityce gospodarczej rząd zmierza.

Ustawa budżetowa na 2009 rok została opracowana przy założeniu, że PKB wzrośnie o 3,7 proc. Od lutego rząd utrzymuje, że tempo wzrostu będzie jednak niższe i wyniesie 1,7 proc. Aby utrzymać deficyt na założonym poziomie (18,2 mld zł), minister finansów za przyzwoleniem premiera dostał zgodę na blokadę wydatków na sumę 19,7 mld zł (z której do tej pory nie skorzystał). W lutym wykazywaliśmy, że blokada wydatków powinna być około dwukrotnie większa, a najlepiej w takiej sytuacji znowelizować budżet i przyjąć realistyczny plan dotyczący poziomu wzrostu gospodarczego, przychodów i wydatków budżetowych. Aktualnie dominujące prognozy gospodarcze oznaczają bowiem, że owe 1,7 proc. wzrostu PKB to założenie bez pokrycia. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w ostatnio ogłoszonej prognozie przewiduje dla Polski wzrost na poziomie -0,7 proc. PKB, natomiast Komisja Europejska przyjmuje obecnie, że wyniesie on -1,4 proc. Generalnie coraz więcej poważnych ośrodków zakłada, że tempo wzrostu w Polsce w 2009 r. będzie ujemne i już niemalże tylko polski rząd twierdzi, że będzie inaczej. Po czterech miesiącach deficyt budżetowy sięga już 15 mld zł. Oceniamy zatem, że całorocznie może wyraźnie przekroczyć 30 mld zł.

[wyimek]Nasze obecne problemy są w dużej mierze spowodowane błędami w polityce gospodarczej. Biorąc to pod uwagę, trudno uznać politykę gospodarczą rządu za kompetentną[/wyimek]

Platforma Obywatelska sprawuje władzę od jesieni 2007 r. To już półtora roku. Warto się więc zastanowić, jaki jest gospodarczy bilans jej rządów, a zwłaszcza, jak wypadł rok 2008, który można już podsumować. W punkcie wyjścia, w 2007 r., skonsolidowany deficyt budżetowy wyniósł 1,9 proc. PKB. Ustawa budżetowa na 2008 r., faktycznie przygotowana przez poprzedni rząd, zakładała wzrost gospodarczy na poziomie 5,2 proc. PKB oraz deficyt rzędu 2,5 proc. PKB. Mimo wysokiego wzrostu zakładano więc wzrost deficytu, czyli prowadzenie polityki pobudzania budżetowego.

Rezultat był jednak zdecydowanie gorszy. Tempo wzrostu gospodarczego było niewiele niższe od założonego (4,9 proc. PKB), natomiast deficyt – jak już wiemy – sięgnął 3,9 proc. PKB (ponad dwa razy więcej niż w 2007 r.). To świadectwo głębokiej porażki polityki gospodarczej. Pytanie, czy to rezultat światowego kryzysu czy własnych błędów? W naszej ocenie znacznie bardziej błędów, gdyż pierwsze efekty kryzysu zaczęliśmy odczuwać w listopadzie 2008 r. I warto pamiętać, że wówczas rząd temu usilnie zaprzeczał: spowolnienie może, kryzys zdecydowanie nie.

Naszym zdaniem w 2008 r. rząd PO popełnił serię błędów. Po pierwsze utrzymał źle skonstruowany, zbyt ekspansywny budżet. Po drugie nie skorygował tego błędu w trakcie roku poprzez zmianę limitów, co było już konieczne w połowie 2008 r., gdy pojawiły się pierwsze oznaki osłabienia dynamiki dochodów podatkowych. I po trzecie popełnił błąd prognostyczny: zlekceważył możliwość wystąpienia w polskiej gospodarce kryzysu i recesji. Gdy kryzys się już rozwijał, przez wiele miesięcy słyszeliśmy: sytuacja nie jest jasna, fundamenty polskiej gospodarki są mocne, oprzemy się kryzysowi, musimy czekać na rozwój wydarzeń.

W konsekwencji musimy uznać, że nasze obecne problemy są w dużej mierze spowodowane błędami w polityce gospodarczej. Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno uznać politykę gospodarczą rządu, zwłaszcza w obszarze Ministerstwa Finansów, za kompetentną.

[srodtytul]Załamanie światowego handlu[/srodtytul]

Przygnębiające jest także coś innego. W 2005 r. skonsolidowany deficyt sektora finansów publicznych wynosił 4,3 proc. PKB (sektora centralnego 4,4 proc.), ale gospodarka wchodziła już na ścieżkę wysokiego wzrostu. Wzrost gospodarczy przeciętnie rzędu 6 proc. PKB rocznie utrzymywał się przez kolejne trzy lata. Mimo to jesteśmy w tym samym punkcie. Deficyt w 2008 jest zbliżony do poziomu z 2005 roku! A perspektywa przekroczenia w tym roku niebezpiecznego progu 5 proc. jest bardzo prawdopodobna. Taki jest wynik polityki gospodarczej trzech kolejnych rządów (Kazimierza Marcinkiewicza, Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska). Zamiast bilansować budżet, korzystając z wysokiego wzrostu gospodarczego i wysokiej dynamiki przychodów, tworząc tym samym bufor na złe czasy, bezrefleksyjnie pozwolono na konsumowanie owoców wzrostu. W fałszywym przekonaniu, że wysoki wzrost mamy zapewniony na wiele lat. Obniżano więc podatki, a w konsekwencji dochody, nie ograniczając wydatków i zwiększając tym samym niebezpieczeństwo ostrej nierównowagi budżetowej. Światowy kryzys tylko przyspieszył jej ujawnienie.

Chcemy też w tym artykule skierować myśl do przodu: zastanowić się nie tylko, dlaczego mamy kryzys, ale także, jak możemy wyglądać na jego końcu. Dzisiaj już widać, że globalny kryzys finansowy spowodował załamanie handlu światowego. Najbardziej odczuwają to światowe lokomotywy eksportowe: Japonia, Niemcy, kraje południowo-wschodniej Azji. My także to odczuwamy. W ostatnich kilku miesiącach gwałtownie się zmniejszył, o ponad 25 proc. r./r., nasz eksport do Europy Zachodniej, zwłaszcza Niemiec, które są głównym odbiorcą polskiego eksportu. Jeśli w ciągu całego roku wolumen eksportu do UE spadnie o 20 proc., to polski PKB zmniejszy się odpowiednio o ponad 3 proc. Spadek eksportu do nowych państw członkowskich UE jest jeszcze silniejszy. Podobnie ma się rzecz w przypadku Ukrainy i Rosji – spadek eksportu odpowiednio o 65 i 40 proc. Takie ostre załamanie stało się głównym czynnikiem recesji, szczególnie w przemyśle.

Trzeba to uznać za pierwsze uderzenie kryzysowe docierające do nas kanałem gospodarki realnej. Drugim uderzeniem staje się teraz gwałtowne załamanie napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych (w okresie od września 2008 do lutego 2009 r. napłynęły 4 mld euro, gdy między wrześniem 2007 a lutym 2008 r. 9,1 mld euro). Zaczynamy zatem odczuwać hamowanie procesów inwestycyjnych, mimo środków unijnych. Na razie dotyczy to sektorów eksportujących, zaopatrzenia i transportu. Można jednak oczekiwać, że spadek inwestycji przeniesie się do telekomunikacji, budownictwa i usług rynkowych. Siądzie też rynek mieszkaniowy, ze względu na znacznie mniejszy popyt ograniczany spadkiem o połowę nowych kredytów mieszkaniowych.

Na razie krajową aktywność gospodarczą podtrzymuje jeszcze konsumpcja. Wynika to między innymi z tego, że opisana wcześniej ekspansywna polityka budżetowa prowadzona w warunkach wysokiego wzrostu prowadziła do śrubowania dochodów, a co za tym idzie – spożycia indywidualnego i zbiorowego. To zresztą tłumaczy, dlaczego wciąż relatywnie dobre są nastroje społeczne. Można powiedzieć, że rząd wciąż podsycał ogień, kiedy ten już buzował. Przecież w ustawie budżetowej na 2009 r. zaplanowano wzrost wydatków z 279 do 322 mld zł. Ale popyt konsumpcyjny też słabnie. Oznaki tego widać już po spadkach sprzedaży detalicznej odnotowanych w lutym i marcu. Podtrzymywała popyt konsumpcyjny także niska skłonność do oszczędzania. W ostatnich trzech latach mieliśmy ujemne finansowe oszczędności gospodarstw domowych. Jeśli się tylko wyłączy przymusowe oszczędności w otwartych funduszach emerytalnych (OFE), to spadek oszczędności okazuje się głęboki. Polacy zafundowali sobie w ostatnich latach nieustający karnawał konsumpcji. Ale ten karnawał także się już kończy.

[srodtytul]Banki cierpią na brak kapitału[/srodtytul]

Tym bardziej że banki nie będą dalej wspomagać konsumpcji na kredyt. I w Polsce, i w świecie nadal nie funkcjonuje normalnie rynek międzybankowy. Banki nie mają przy tym kapitału. Jest to odczuwalne, ponieważ większość banków w Polsce to córki banków zagranicznych. Przez ostatnie lata były one zasilane przez swoje centrale. Teraz przyszedł czas wycofania finansowania zewnętrznego. Banki ratują się zatem podnoszeniem oprocentowania depozytów, nie bacząc na koszty, załamując przy okazji rynek międzybankowy – uprzednio miejsce wyznaczania ceny pieniądza, tym samym ceny depozytów bankowych. Depozyty stają się jedynym sposobem finansowania akcji kredytowej, a ich relatywnie wysokie oprocentowanie negatywnie wpływa na płynność i rentowność banków. Niestety, nie można też wykluczyć upadłości któregoś z małych banków. Faktycznie mamy już do czynienia z realnie zerową dynamiką akcji kredytowej. A to oznacza, że nie ma jak finansować dalszego wzrostu. Nawet gdyby na zachodzie Europy było już ożywienie, to i tak my z tego nie będziemy w stanie skorzystać.

[wyimek]W Europie Zachodniej apogeum recesji wystąpi najprawdopodobniej pod koniec tego roku, ale w Polsce dopiero w połowie przyszłego[/wyimek]

W USA i Europie Zachodniej zasilano banki, by dać im płynność i utrzymać akcję kredytową, aby nie dopuścić do głębokiej recesji. Tak pobudzone gospodarki będą miały problem z nadmiarem pieniądza. Konieczna będzie albo sterylizacja rynku pieniężnego poprzez skokowe podniesienie stóp procentowych, albo dopuszczenie do wysokiej inflacji. Powstanie mieszanka, która spowoduje stagflację, czyli relatywnie wysoką inflację przy niskiej dynamice wzrostu gospodarczego. Biernie czekając na ożywienie w Ameryce i Europie Zachodniej, w przekonaniu, że to automatycznie pociągnie nas w górę, możemy się długo tego nie doczekać.

Opóźnienie reakcji polskiej gospodarki na zmiany w cyklu koniunkturalnym w Europie Zachodniej wynosi około dwa kwartały. Tam apogeum recesji wystąpi najprawdopodobniej pod koniec tego roku, ale u nas dopiero w połowie przyszłego. Gdy my będziemy jeszcze w okowach recesji, administracje amerykańska, brytyjska i niemiecka (deficyty budżetowe wyniosą w tym roku odpowiednio: USA 12 – 14 proc., Wielka Brytania – 10 – 11 proc., Niemcy – ok. 5 – 6 proc. PKB) przystąpią do neutralizacji długu publicznego poprzez podatek inflacyjny. W 2011 r., wtedy gdy my będziemy wchodzić w fazę ożywienia, może wystąpić silna zewnętrzna presja inflacyjna. Import inflacji zaszkodzi naszemu ożywieniu. Trzeba będzie podnosić stopy procentowe. Skłonność do inwestowania będzie niska, a to blokować będzie wejście na ścieżkę wysokiego wzrostu.

Rządowe kalkulacje na szybkie wyjście z kryzysu mogą zatem zdecydowanie zawieść ze względu na odmienną sekwencję występowania wielu zjawisk gospodarczych w krajach wysoko rozwiniętych i u nas. Wielkim problemem stanie się dla nas i to, że konieczne oszczędności wewnętrzne w krajach wysoko rozwiniętych spowodują wyhamowanie konsumpcji i znaczącą zmianę struktury oraz geografii handlu światowego. Będziemy przez jakiś czas obserwować swego rodzaju pokryzysową deglobalizację. To z kolei oznacza, że tym razem nie będziemy mogli wychodzić ze stagnacji poprzez silną ekspansję eksportową, jak to miało miejsce w latach 2003 – 2004. Ważniejszy musi się stać tym samym popyt wewnętrzny, dlatego także biorąc pod uwagę wyjście z kryzysu, musimy się starać powstrzymywać spadek aktywności gospodarczej, zwłaszcza zaś inwestycji. I to staje się obecnie podstawową dyrektywą i kluczem do sukcesu. O ile w latach 2003 – 2005 sekwencja kreowania popytu umożliwiającego ożywienie gospodarcze i przywrócenie wysokiego wzrostu była następująca: eksport, konsumpcja i z opóźnieniem inwestycje, to tym razem w latach 2011 – 2013 właściwa będzie inna sekwencja: inwestycje, konsumpcja, eksport.

Takiej koncepcji powinna być obecnie podporządkowana polityka gospodarcza rządu. Niby na pozór tak jest, jeśli przypomnieć sobie, że premier i minister finansów parę miesięcy temu ogłosili antykryzysowy program pod nazwą „Plan stabilizacji i rozwoju”. Przewidywał on uruchomienie środków finansowych rzędu 91,3 mld zł. Dzisiaj jest jasne, że ten plan to humbug, pusta forma, a 91,3 mld zł to zagłobowskie Niderlandy. I wielka szkoda, bowiem właśnie o to chodzi, aby podjąć obecnie selektywne działania stabilizacyjne z myślą o określonej ścieżce wychodzenia z kryzysu i długofalowym rozwoju.

Warto zauważyć, że stabilizacyjne pakiety wdrożone przez rządy państw wysoko rozwiniętych mają silny strukturalny komponent. Nie są tylko pomyślane jako narzędzie nakręcania koniunktury, ale też kreowania przyszłej przewagi konkurencyjnej poprzez działania innowacyjne i przedsięwzięcia inwestycyjne. Taki charakter mają na przykład amerykańskie i brytyjskie rządowe programy proekologiczne. Mają one nie tylko pobudzać koniunkturę, ale także postęp technologiczny.

[srodtytul]Ważna struktura wzrostu[/srodtytul]

My powinniśmy działać w ten sam sposób, z myślą o tworzeniu naszej przewagi konkurencyjnej w nowej globalnej gospodarce. Dlatego też taką wagę przywiązujmy do inwestycji publicznych. W naszym przypadku mogą być one przede wszystkim finansowane ze środków unijnych. Choć oczywiście musi temu towarzyszyć finansowanie krajowe, co może być problemem ze względu na niski poziom oszczędności krajowych. Dramatem może się okazać to, że przy spadku dochodów krajowych nie będziemy mogli uruchomić w pełnej skali środków unijnych. Dla wielu słabszych samorządów to już jest wielki problem.

Istotne jest także, aby inwestycje publiczne skutecznie stymulowały inwestycje prywatne. A z tym nie jest najlepiej. Rząd co prawda uruchomił w tym roku w znaczącej skali gwarancje i poręczenia, ale niemalże w całości zostały one natychmiast wyczerpane na przedsięwzięcia sektora publicznego. Małe i średnie przedsiębiorstwa nic na tym nie zyskały.

[wyimek]Dramatem może okazać się to, że nie będziemy mogli uruchomić w pełnej skali środków unijnych. Dla słabszych samorządów to już jest wielki problem[/wyimek]

Sumując ten przyszłościowy wątek naszych rozważań, podkreślamy, że w polityce gospodarczej nie może obecnie chodzić tylko o odbudowanie wzrostu gospodarczego, ale też o jego przyszłą strukturę. Przy użyciu dostępnych środków unijnych i własnych zasobów powinniśmy się starać uruchomić procesy modernizacyjne i innowacyjne w gospodarce, aby móc wkrótce konkurować na trudniejszym rynku globalnym – nie tylko ceną.

Mając własne doświadczenia rządowe, zdajemy sobie dobrze sprawę z tego, że w prowadzeniu dobrej polityki gospodarczej zawsze napotyka się na ograniczenia polityczne, czasami bardzo twarde. Rozumiejąc to, staramy się nikogo personalnie nie atakować, a raczej wywierać presję, uzmysławiać problemy i mobilizować do ich podjęcia i rozwiązywania.

Nie odżegnujemy się więc od politycznego realizmu. Lecz kalkulacja polityczna nie może usprawiedliwiać unikania trudnych decyzji, wiecznego dryfowania. W końcu za błędy i zaniechania polityki gospodarczej cenę płacą też sami politycy. Ich wiarygodność i zaufanie do nich są właśnie dlatego tak niskie. Jeśli zajmują stanowiska, a faktycznie nie rządzą, to państwo staje się słabe i jest lekceważone. Nie potrafi w rezultacie radzić sobie z kryzysem gospodarczym.

[ramka][srodtytul]CV[/srodtytul]

[b]Prof. Jerzy Hausner[/b] jest szefem katedry Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Był ministrem gospodarki i pracy, a także wicepremierem do spraw gospodarczych w rządach lewicy. Firmował swoim nazwiskiem plan naprawy finansów publicznych.

[b]Dr Mirosław Gronicki[/b] jest niezależnym ekonomistą, doradcą ekonomicznym. Na początku dekady był doradcą rządów Bułgarii, Turkmenistanu i Słowacji. Był ministrem finansów w rządzie Marka Belki.[/ramka]

Artykuł opublikowany w "Rzeczpospolitej" 14 maja 2009

Już dwukrotnie przedstawiliśmy wspólną opinię o zagrożeniach związanych z kryzysem gospodarczym. W listopadzie nasza wypowiedź była głównie ostrzeżeniem przed możliwą głębokością kryzysu i wezwaniem do podjęcia działań antykryzysowych. W lutym, gdy wystąpienie kryzysowych zjawisk stało się oczywiste, przedstawiliśmy propozycję antykryzysowego programu gospodarczego i jego uzasadnienie. Zaprezentowane przez nas opinie i kierunkowe rozwiązania w wielu punktach zostały przez rządowych decydentów dostrzeżone. Jednakże najczęściej tylko deklaratywnie. Faktycznie polityka gospodarcza się nie zmienia i coraz bardziej jesteśmy przekonani o jej intelektualnym i politycznym niepowodzeniu.

Pozostało 96% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację