1 maja był święcony od czasów rzymskich, kiedy w dzień ten oddawano cześć Dobrej Bogini. Dobra Bogini sprzyjała płodności, więc mamy niewątpliwe skojarzenia z owocnym wysiłkiem, a także z propracowniczą polityką naszego rządu (500+). Ponieważ dla Rzymian 1 maja był pierwszym dniem lata, jego świętowanie było też daleką zapowiedzią letnich urlopów, o które pracownicy musieli jednak jeszcze przez około 2000 lat walczyć.

Prawdziwa kariera 1 maja zaczęła się w roku 1886, kiedy w Chicago odbył się strajk generalny w intencji ograniczenia do ośmiu godzin dnia pracy. Trzy lata później rocznicę związanych z tym starć demonstrantów z policją uznano właśnie za Święto Pracy. Szczególnie hucznie obchodzono je w ZSRR – co ciekawe, nie zachęcając bynajmniej robotników do strajków, dla których w ustroju socjalistycznym nie było żadnego powodu. 1 maja kojarzył się więc odtąd z paradami w dzień wolny od pracy. Był to jednak dzień walki pokojowej, demonstrowanej w sposób radosny i wesoły – a prawdziwie zażarta walka o prawa pracownicze toczyła się w dni powszednie, nadal w formie strajków.

Historycznym novum w zakresie obchodów 1 maja mogły okazać się dopiero wydarzenia z roku 2018. W liniach lotniczych LOT związki zawodowe zapowiedziały na ten właśnie dzień rozpoczęcie bezterminowego strajku generalnego. Bardzo szlachetnie wobec pracodawcy – można by powiedzieć – bo przecież większość pracowników poświęciłaby na to swój dzień wolny od pracy. Zupełnym przypadkiem strajk ten wypadłby w pierwszej połowie tygodnia, w którym kilka milionów Polaków wzięło urlop, a część z nich wyleciała za granicę samolotami LOT.

Informując o swoim (niedoszłym) strajku, związki zadeklarowały jednocześnie, że w żadnym razie nie chcą sprawiać przykrości pasażerom. Jak ktoś dał się wpuścić w pułapkę i wyleciał za granicę w ostatni weekend kwietnia, jest sam sobie winien. Jednocześnie związki ogłosiły, że nie interesuje ich już więcej strajk włoski (wydłużenie czasu odprawy przez drobiazgowe przestrzeganie procedur). Tym samym miał się narodzić koncept strajku polskiego (podobnego do francuskiego). Pomyślanego tak, by spowodować jak największy ból u klientów firmy i w ten sposób zmusić pracodawcę do kapitulacji.

Rozumiem, że pracownicy muszą walczyć o swoje prawa. Rozumiem, że czasem klienci firmy w pewnym stopniu padają ofiarą takiego sporu. Ale jako częsty klient LOT uczciwie oznajmiam: jeśli zobaczę, że pasażerowie celowo brani są na celownik, a związki uważają zadanie im maksymalnego bólu za skuteczną metodę walki z zarządem, postaram się jak najczęściej korzystać z innych linii. Jeśli oczywiście kogokolwiek w LOT to interesuje.