Maciej Stańczuk: Dość sloganów o gospodarce

Arbitralne decyzje urzędników nie mogą zastępować mechanizmu rynkowego – pisze były prezes banku WestLB Polska i Polimexu-Mostostalu.

Aktualizacja: 27.03.2017 07:16 Publikacja: 26.03.2017 19:31

Maciej Stańczuk

Maciej Stańczuk

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Dotychczas, podobnie jak w polityce zagranicznej, istniał konsensus co do polityki gospodarczej. Owszem, zdarzały się ostre werbalne różnice między ekipami gospodarczymi, ale dotyczyły raczej niuansów niż kwestii zasadniczych. Niekwestionowanymi zasadami były: zapisana w konstytucji społeczna gospodarka rynkowa, demokracja liberalna wspierana przez instytucje społeczeństwa obywatelskiego i zakorzenienie w systemie wartości świata zachodniego.

Zaowocowało to najszybszym i najbardziej zrównoważonym wzrostem gospodarczym w ostatnich 25 latach w Europie i w ostatnich 400 latach w Polsce. Nie zmieni tego wyolbrzymianie osiągnięć 20-lecia międzywojennego, którym to okresem autorzy „Strategii odpowiedzialnego rozwoju" (SOR) najwyraźniej się fascynują.

Pogłębiająca się nierównowaga makroekonomiczna (spadek inwestycji, istotne obniżenie dynamiki wzrostu, nierównowaga w finansach publicznych, której wyrazem jest wysoki deficyt budżetowy spowodowany finansowaniem nowych wydatków socjalnych długiem) to efekty polityki rządu, co do których autorzy rządowej SOR się nie odnoszą. Zamiast tego mamy totalną krytykę dotychczasowego modelu rozwoju (o dziwo również tego z lat 2006–2007) i selektywne odwoływanie się do kontrowersyjnych koncepcji rozwojowych.

Śladami autarkii Salazara

Jedną z takich koncepcji, do których bezpośrednio odwołuje się Jarosław Kaczyński, jest budowa nowego państwa. To replika koncepcji Estado Novo (port. nowego państwa) – autarkii gospodarczej Antonia Salazara, rządzącego Portugalią od 1937 r. przez niemal 40 lat. Czy salazarowska Portugalia to interesujący model rozwojowy, to temat na odrębną dyskusję. Zwracam uwagę tylko na to, że prof. ekonomii Salazar bardzo pilnował równowagi budżetowej, co było niemal obsesją jego rządów. Kraj był biedny, ale unikał przez lata kryzysów gospodarczych dzięki zrównoważonym finansom publicznym.

Magister historii Mateusz Morawiecki może tego aspektu nie dostrzegać, skupiając się na antykomunizmie, swoiście rozumianym patriotyzmie i nacjonalizmie chrześcijańskim Portugalii w latach 1937–1974. Autarkia gospodarcza nowego państwa na wzór Portugalii cofnie Polskę w rozwoju o wiele dekad. W najlepszym przypadku unikniemy kryzysu gospodarczego, ale nie jest to wcale pewne, biorąc pod uwagę rozrzutność budżetową rządu PiS.

Nacjonalizm gospodarczy zamiast dobrobytu zapewnił Portugalczykom zacofanie gospodarcze i o wiele niższe dochody w porównaniu z szybko rozwijającą się po II wojnie światowej resztą Europy Zachodniej. Salazarowi dał prawie 40 lat rządów bez realnej opozycji. Zaiste ciekawa perspektywa i lepszy wzór do naśladowania w XXI w.

Twórcy SOR próbują też wzorować się na Danim Rodriku, wpływowym harwardzkim ekonomiście amerykańskim pochodzenia tureckiego, sytuowanym w nurcie nowej ekonomii. Podpierając się ideologicznymi tezami Rodrika, przedstawiają tezę, że Polska leżąca na peryferiach świata gospodarczego powinna się z tej swoistej podległości wyrwać (nie podają sensownych dowodów: negatywna pozycja inwestycyjna netto Polski to niedorzeczny dowód na postkolonializm kraju o najniższej stopie oszczędności w UE). Proponują model kapitalizmu państwowego opartego na wysokich technologiach, które pozwolą przesunąć polską gospodarkę wyżej w tworzeniu łańcucha wartości.

Autorzy SOR nie odnoszą się do oczywistych sprzeczności (brak postulatów reformy finansów publicznych, akceptacja szkodliwej obniżki wieku emerytalnego, zapowiedzi kolejnych wydatków socjalnych finansowanych długiem, niszczenie niezależności władzy sądowniczej, pogarszanie klimatu inwestycyjnego i niepewności otoczenia biznesowego, kluczowych dla inwestycji prywatnych etc.). Są nawet przez swojego idola Rodrika krytykowani za rozmontowywanie instytucji porządku konstytucyjnego, których stabilność i niezależność jest według niego warunkiem wyrwania się z postkolonializmu.

Rodrik radzi, by rząd polski raczej kierował się przykładem krajów skandynawskich niż zmierzających w kierunku autorytaryzmu Węgier. I jest to bardzo dobra rada!

Gdzie ta półkolonia Zachodu

Spójrzmy zresztą na statystykę: w latach 2004–2015 PKB rósł przeciętnie o 3,8 proc. rocznie wobec przeciętnej unijnej ok. 1 proc. A PKB per capita stanowił 70 proc. w 2015 r. w porównaniu z 49 proc. w 2004 r. średniej unijnej. Nasz eksport w tym samym okresie wzrósł o 200 proc., a import o 145 proc. W 2015 r. po raz pierwszy zanotowaliśmy nadwyżkę handlową (3,71 mld euro), w tym w obrotach z resztą UE 30 proc. W 2016 r. nadwyżka jeszcze się zwiększyła. Czy wobec tych danych uprawnione jest twierdzenie, że Polska jest półkolonią Zachodu?

Innym poważnym problemem autorów SOR jest nadzwyczaj powierzchowna interpretacja niskich płac w Polsce. Zapominają, że wyższe wynagrodzenia zależą wyłącznie od wzrostu produktywności (to nie tylko inwestycje, ale też wzrost kwalifikacji zatrudnionych, wysoka wydajność pracy). Wyższe kwalifikacje w powiązaniu z lepszą organizacją pracy prowadzą do wyższej wydajności, ta z kolei zapewnia większą rynkową konkurencyjność, co na końcu przekłada się na wyższe płace. Tego łańcucha nie da się inaczej ukształtować.

Podwyżki płacy minimalnej, nawet ponad oczekiwania związków zawodowych, nie zapewnią pracownikom dobrobytu, ale w dłuższym okresie doprowadzą ich do problemów. Gdyby można było dekretem rządowym zapewnić dobrobyt i wysokie płace, to najbogatszym krajem byłoby dzisiaj Zimbabwe, a najszczęśliwsi mieszkańcy mieszkaliby w Wenezueli.

Zwracam uwagę, że przeciętne wynagrodzenia w firmach kontrolowanych przez kapitał zagraniczny są o 70 proc. wyższe niż w przedsiębiorstwach z kapitałem polskim (5062 zł wobec 2974 zł w 2014), co przekłada się też na wyższe wpływy podatkowe budżetu (ZUS i PIT).

Światowy kryzys finansowy nie unieważnił praw ekonomii. Nie możemy mieć zarobków na poziomie Niemiec czy Szwecji, bo nasza produktywność i wydajność pracy jest zbyt niska. Nie poprawimy naszej pozycji konkurencyjnej, o czym marzy Mateusz Morawiecki, jeśli państwo będzie ręcznie sterowało gospodarką (utrzymywanie przy życiu górnictwa węglowego przez spółki energetyczne notowane na giełdzie, bez uprzedniej restrukturyzacji; zmuszanie przez władze polityczne spółek giełdowych do działań niezgodnych z ich interesami to drastyczne naruszanie interesów innych akcjonariuszy, stąd przecena akcji tych spółek). Arbitralne decyzje urzędników nie mogą zastępować mechanizmu rynkowego, którego ani wszechpotężny minister, ani nawet prezes PiS nie mogą zawiesić. A jeśli to uczynią pod hasłem zerwania z determinizmem ekonomicznym, zapłacimy za to wszyscy bardzo wysoką cenę.

Wskazuje na to nawet inny guru strategów SOR – chiński profesor ekonomii Lin, który gościł niedawno w Polsce. Na marginesie postulatów aktywnego rządowego wsparcia wzrostu gospodarczego poprzez specjalizację skupioną na wybranych branżach i sektorach prof. Lin podkreśla imperatyw zachowania maksymalnej konkurencyjności, łatwości wejścia kolejnych graczy do gałęzi objętych pomocą publiczną i wykorzystania rynkowych mechanizmów stymulowania innowacyjności. Ale przede wszystkim wspomina o konieczności przejrzystego wyboru kryteriów specjalizacji branżowo-sektorowej.

Najważniejszym elementem schematu stworzonego przez chińskiego ekonomistę jest identyfikacja dóbr handlowych i usług, które były wytwarzane przez ostatnie 20 lat w krajach cechujących się zbliżonym wyposażeniem w czynniki produkcji i PKB per capita około dwukrotnie wyższym od kraju wdrażającego politykę przemysłową. Wyspecjalizowana agencja rządowa powinna – jego zdaniem – określić ograniczenia uniemożliwiające krajowym firmom w tych branżach wzrost jakości ich produktów oraz bariery wejścia do tych sektorów przez inne przedsiębiorstwa. Ze względu na znaczny dystans, jaki dzieli państwa nadganiające od globalnej „granicy technologicznej", zmiana strukturalna powinna zostać zainicjowana przez względnie wąską grupę sektorów, dynamicznie zwiększających skalę swojego działania.

Czy wybór sektorów specjalizacji dokonanych przez Mateusza Morawieckiego i jego urzędników w SOR został dokonany według przejrzystego algorytmu, tego nie wiemy. Program definiuje sektory specjalizacji, ale nie tłumaczy, dlaczego akurat takie, a nie inne zostały przez rząd wybrane. A to przecież stanowi sens teorii strukturalnej nowej ekonomii.

Przywróćmy sensowną dyskusję o gospodarce i ekonomii w Polsce: nie pozwólmy karmić społeczeństwa sloganami o „repolonizacji banków" (co w naszych warunkach oznacza nacjonalizację), „patriotycznej polityce gospodarczej", odrzucaniu determinizmu ekonomicznego czy obietnicami bez pokrycia wyprodukowania w Polsce samochodów elektrycznych (nawet gdyby miałoby się to jakimś cudem udać, to bez zmiany miksu energetycznego emisyjność jeszcze się zwiększy, jeśli auta będą ładowane energią wytwarzaną głównie ze spalania węgla).

Warunki usprawnienia gospodarki

Co konkretnie można by zrobić, by usprawnić gospodarkę polską? Przede wszystkim zamiast snucia wielkich wizji stojących w jawnej sprzeczności z podejmowanymi decyzjami trzeba rozwiązywać konkretne problemy. Problemem numer jeden jest wieloletnia polityka rządu dotycząca finansów publicznych. Ich konsolidacja jest podstawą każdego programu rozwojowego. Zdrowe finanse publiczne, przy wzroście takim, jaki obecnie mamy i doskonałej koniunkturze w UE, oznaczają lekką nadwyżkę budżetową, a nie maksymalnie dopuszczalny przez KE deficyt finansów publicznych.

Jakikolwiek plan powinien być w zasadzie neutralny dla finansów publicznych. Inwestycje publiczne mają stanowić jedną piątą wszystkich inwestycji, centralna rola zatem ma przypaść inwestycjom prywatnym, w tym bezpośrednim inwestycjom zagranicznym. Tymczasem zamiast obniżenia ryzyka inwestycyjnego mamy jego wzrost, wzrost ryzyka prawnego, kursowego, deklaracje polityczne mało przyjazne wobec sektora prywatnego, w szczególności inwestorów zagranicznych.

Deficyt budżetu w 2017 może realnie wynieść 3,4–3,6 proc. PKB, a sektor samorządowy może go jeszcze podwyższyć, a nie zmniejszyć, jak przewiduje rząd. Jeśli chcemy dobrze wydawać pieniądze unijne i ich nie tracić, to trzeba założyć realistyczny poziom deficytu sektora samorządowego.

Trzeba też rozwiązać dylemat, jak podnieść stopę inwestycji i sfinansować je polskimi oszczędnościami, które są znikome (państwo od 25 lat nie oszczędza, ale generuje deficyt) i skłonić firmy, by inwestowały w rozwiązania innowacyjne? Strategia przewiduje, że oszczędności i inwestycje będą co rok rosły o 0,4 proc. szybciej niż PKB, ale na razie spadają i będą spadać. Żadne zaklinanie rzeczywistości tu nie pomoże.

Po co zmieniać dotychczasową politykę gospodarczą, która tak szybko zmniejszała nasz dystans do średniej unijnej na taką, która prognozuje niższe tempo wzrostu? Pytania wydają się oczywiste, odpowiedzi już mniej.

Dotychczas, podobnie jak w polityce zagranicznej, istniał konsensus co do polityki gospodarczej. Owszem, zdarzały się ostre werbalne różnice między ekipami gospodarczymi, ale dotyczyły raczej niuansów niż kwestii zasadniczych. Niekwestionowanymi zasadami były: zapisana w konstytucji społeczna gospodarka rynkowa, demokracja liberalna wspierana przez instytucje społeczeństwa obywatelskiego i zakorzenienie w systemie wartości świata zachodniego.

Zaowocowało to najszybszym i najbardziej zrównoważonym wzrostem gospodarczym w ostatnich 25 latach w Europie i w ostatnich 400 latach w Polsce. Nie zmieni tego wyolbrzymianie osiągnięć 20-lecia międzywojennego, którym to okresem autorzy „Strategii odpowiedzialnego rozwoju" (SOR) najwyraźniej się fascynują.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację