Gdy 9 stycznia ogłaszano skład nowego rządu, żadne nazwisko dotyczące obsady tego ministerstwa nie padło. Zapewniono jednak oficjalnie, że nowy minister zostanie powołany „w najbliższych dniach". I co? I nic. W tym tygodniu mija 80 dni. I w dalszym ciągu nic. Na dodatek pojawiły się pogłoski o planach likwidacji resortu. Miał zostać albo rozebrany i „po kawałku" rozdany innym ministrom albo doczepiony jako „przybudówka" do innego.
Najwyższe obawy budzi każdy z tych scenariuszy, jak również obecny stan bezkrólewia. 25 maja, czyli za dwa miesiące, wejdzie w życie ogólne rozporządzenie unijne o ochronie danych osobowych, tzw. RODO. Za przygotowanie doń Polski jest odpowiedzialny właśnie resort cyfryzacji. Pilotuje nową ustawę o ochronie danych osobowych oraz nowelizacje 130 innych ustaw. Te zmiany wpłyną na działalność tysięcy polskich przedsiębiorców. Czy ministerstwo bez ministra poradzi sobie z ogromem tego zadania? Czy będzie mieć dość sił, by przeprowadzić modyfikacje prawa w obszarach zarządzanych przez innych ministrów?
Klasyczny polski minister zwykle przejawia tyle ochoty do współpracy z kolegami, ile diabeł do kąpieli w święconej wodzie. To tzw. Polska resortowa – każdy resort sobie rzepkę skrobie. Tak samo przez lata podchodzono do cyfryzacji. „Mamy się cyfryzować? To wrzućmy całą papierologię do komputera i będziemy nowocześni" – myśleli urzędnicy.
Powstawały oddzielne, niekompatybilne systemy dla każdej instytucji publicznej. Bez ładu i składu. Nie, nie i jeszcze raz nie! Nowoczesność to nie jest zamiana biurokracji rodem z XIX wieku na formularze internetowe. To budowanie wspólnych, podkreślam, wspólnych zasobów informacji. Integracja metod ich wykorzystania przez administrację, biznes oraz obywateli. Dopiero w ten sposób otrzymamy przepustkę w XXI wiek.
Tyle że integracja zasobów to uderzenie w sam fundament „resortowego" myślenia. Trzeba silnego boksera, żeby taki cios wymierzyć. Wykurzyć biurokratów z ich papierowych grajdołków, wykopanych chyba jeszcze za Franciszka Józefa.