Czytaj więcej:
Ksiądz dr Sławomir Szczepaniak na łamach „Gazety Wyborczej" wziął w obronę Lecha Wałęsę. Dziwi się m.in., że żaden z hierarchów nie potępił linczu na byłym prezydencie. Choć niektóre argumenty podnoszone przez księdza są słuszne, dopuszcza się on jednak sporych nadużyć.
Głównym kłopotem dla przyjętej przez niego linii obrony b. prezydenta staje się sam Lech Wałęsa, a właściwie jego słowa i postawa w tej sytuacji.
Ksiądz przyznaje, że nie wie, co Wałęsa podpisał, a czego nie. Jest to – jego zdaniem – „zupełnie nieistotne z punktu widzenia historii". Sęk w tym, że od tego, co Wałęsa podpisał lub nie, zaczyna się cała historia. A znalezione w domu gen. Czesława Kiszczaka dokumenty stają się podstawą do pogłębienia naszej wiedzy historycznej. Jeśli wyszły spod ręki Wałęsy lub powstały z jego udziałem, uzupełnią niejasne dotąd wątki w jego biografii. Jeśli to wytwory SB, pokażą mechanizmy działania bezpieki w stosunku do jego osoby.
Mówienie o ich „nieistotności" i tłumaczenie byłego prezydenta, że próbował uśpić czujność władzy poprzez zyskanie jej przychylności, to błąd.
Podobnie jak porównywanie Wałęsy do kard. Stefana Wyszyńskiego i porozumienia, które zawarł on w latach 50. z władzą komunistyczną.