Janusz Jankowiak: Mało science, dużo fiction w awersji do euro

Fałszywe argumenty o dobroczynnych skutkach deprecjacji narodowej waluty uwodzą polityków jak głos syren – pisze główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.

Aktualizacja: 30.01.2017 18:50 Publikacja: 30.01.2017 18:31

Janusz Jankowiak: Mało science, dużo fiction w awersji do euro

Foto: Fotorzepa/Piotr Guzik

Byłem trochę rozczarowany, czytając tekst Stefana Kawalca i Ernesta Pytlarczyka („Nie rezygnujmy z własnej waluty", „Rzeczpospolita" z 27 stycznia 2017 r.). Ten znakomity duet autorski, przestrzegając po raz kolejny przed zgubnymi skutkami wprowadzenia euro, postulował, by Polska broń Boże nie przyjmowała wspólnej europejskiej waluty. To akurat mnie nie zaskoczyło. Moje rozczarowanie wzięło się stąd, że po tych akurat autorach można oczekiwać czegoś więcej niż tylko zachwalania deprecjacji złotego jako remedium na podniesienie konkurencyjności gospodarki (w ich rozumieniu wytyczanej przez relację wydajności do płac). Innych bowiem argumentów za odrzuceniem euro próżno w ich długaśnym wywodzie szukać. A ten argument, którym szermują, jest tak wyszarzały, tak przaśny, że posługiwanie się nim dziś w poważnej dyskusji na wysokim poziomie to dla ekonomisty dyshonor.

Dewaluacja ma bowiem to do siebie, że poprawia pozycję eksporterów czasowo. W żadnym jednak przypadku jej skutki nie przekładają się na trwałe podniesienie produktywności gospodarki, a tym samym są bez znaczenia dla poprawy konkurencyjności kraju na arenie międzynarodowej.

Bierze się to stąd, że dewaluacja kursu nie wpływa jedynie na eksport. Oddziałuje ona również na import, a przez to bezpośrednio na poziom krajowych cen, a pośrednio również na poziom krajowych płac. Wpływ deprecjacji kursu na gospodarkę przypomina więc efekt jo-jo w przypadku niezbyt pilnego kursanta programu odchudzania: najpierw jest lepiej – później szybko wracamy do punktu wyjścia albo nawet posuwamy się trochę dalej. Instrumentem podniesienia konkurencyjności jest natomiast bez wątpienia postępująca w umiarkowanym tempie, dostosowana do zdolności adaptacyjnych gospodarki, aprecjacja kursu walutowego, która eliminuje z rynku podmioty trwale niekonkurencyjne.

Pomoc o skutkach wygasających

Trudno pojąć, dlaczego broniąc elastycznego kursu walutowego, który przestaje być instrumentem dostosowań w warunkach wspólnego europejskiego pieniądza, nasz autorski tandem uporczywie podnosi kwestię dobrych dla konkurencyjności eksporterów następstw deprecjacji, ani słowem nie wspominając o dobrych dla trwałego podniesienia konkurencyjności całej gospodarki skutkach aprecjacji złotego. Deprecjacja jest doraźną pomocą, o wygasających z czasem skutkach. Aprecjacja – to trwała stymulacja i trening dla konkurencyjnych podmiotów gospodarczych.

Nie mam zamiaru znęcać się nad obrońcami złotego, wskazując, które z dwóch kierunków zmian kursu w reżimie płynnym preferują z reguły politycy. To byłby już nadmiar okrucieństwa. Fałszywe argumenty o dobroczynnych skutkach deprecjacji uwodzą polityków jak głos syren. Aprecjacja wymuszająca wzrost konkurencyjności jest dla większości polityków czymś nagannym i wielce niepożądanym. Dla porządku dodajmy: inaczej niż dla tych, którzy nie mają oszczędności w walutach obcych, czyli dla znakomitej większości wyborców.

Muszę jednak – tytułem przypomnienia – dodać, że za powrotem do walut narodowych, jako warunkiem sine qua non ocalenia Unii Europejskiej, opowiada się dziś w Europie skrajna, nacjonalistyczna i populistyczna prawica.

Z kolei za porzuceniem dostosowań fiskalnych, jako instrumentu przywracania równowagi makro, najgłośniej gardłuje skrajna lewica. Nie chciałbym zgadywać, jak nasi autorzy czują się w tak doborowym towarzystwie.

Samobójcza polityka Południa

Trzeba wyraźnie raz jeszcze powtórzyć, że utrata konkurencyjności przez część krajów południa Europy nie była w prostej linii następstwem wprowadzenia euro. Bezpośrednią przyczyną była samobójcza, w pełni autonomiczna polityka gospodarcza, która doprowadziła do gigantycznego rozjazdu płac i produktywności.

Do chwili wybuchu kryzysu strefa euro nie dysponowała narzędziami dyscyplinującymi wewnętrzne polityki fiskalne poszczególnych krajów. Dziś zaczątek takich instrumentów, wymuszających wewnętrzną dewaluację przy braku możliwości dostosowań kursowych, Unia już ma. I – żeby było jasne – nie są to instrumenty doskonałe. Nie są też bezbolesne. Ale – znów wbrew twierdzeniom naszych autorów – one działają. O ile tylko są konsekwentnie stosowane.

W Hiszpanii bezrobocie jest dziś najniższe od siedmiu lat. W ciągu ostatniego roku spadło o 2 punkty procentowe, pomimo politycznych perturbacji i powtarzanych wyborów parlamentarnych. W latach 2015–2016 zatrudnienie zwiększało się w Hiszpanii średnio o 3 proc. rocznie. Dziś rośnie wolniej, o ok. 2 proc., bo tak jest zawsze, kiedy poprawia się rynek pracy. W każdym z ostatnich dwóch lat tempo wzrostu gospodarczego w Hiszpanii przekraczało 3 proc.

Przyczyny wzrostu konkurencyjności

Konkurencyjność gospodarek hiszpańskiej, greckiej, portugalskiej, a także irlandzkiej wzrosła, a nie spadła wobec poziomu przedkryzysowego. Nie chodzi przy tym tylko o konkurencyjność eksporterów, bo na rzecz wyższych marż działały niskie ceny ropy, słabsze euro i niskie stopy. Idzie bowiem o konkurencyjność całych krajów, gdzie konsekwentnie wdrażane reformy strukturalne poprawiły oderwane wcześniej od jakichkolwiek realiów ekonomicznych relacje między płacami i produktywnością czy dochodami budżetu i transferami socjalnymi.

Sam mechanizm płynnego kursu walutowego nie gwarantuje automatycznego przywrócenia utraconej w wyniku błędnej polityki gospodarczej konkurencyjności. Nie przesądza też o korekcie nierównowag makroekonomicznych. Gdyby tak było, nie mielibyśmy w Polsce sekularnego (trwałego – red.) deficytu sektora finansów publicznych.

Koniec jazdy na gapę

Zdaniem autorów członkostwo w strefie euro prowadzi do utraty konkurencyjności. To pogląd prawdziwy jedynie wówczas, gdy uzupełnimy go dwiema uwagami. Po pierwsze – tak było w przypadku kilku krajów strefy w przeszłości. Po drugie – aby tak się stało, musiało brakować mechanizmów wymuszonej korekty błędnej autonomicznej polityki gospodarczej. Teraz podstawy takich mechanizmów są, a „free riding" dla nieodpowiedzialnych członków obszaru wspólnego pieniądza dobiegł końca.

Nie łudźmy się, że korzystanie z własnej waluty w każdych warunkach prowadzi do podniesienia konkurencyjności gospodarki. Deprecjacja kursu walutowego może być instrumentem absorpcji zewnętrznych wstrząsów. Ma ona przejściowe znaczenie dla części podmiotów gospodarczych i – w pewnych okolicznościach, choć nie zawsze – korzystnie dzięki temu wpływa na dynamikę obserwowanego PKB. Ale przecież to nie osłabienie, ale trwałe wzmocnienie krajowej waluty sprzyja wzrostowi konkurencyjności gospodarki.

Kryteria przyjęcia euro

Zgodziłbym się więc z autorami, gdyby poprzestali na stwierdzeniu, że przystąpienie do strefy euro wymaga wcześniej intensywnego podniesienia produktywności gospodarki i właściwego ustalenia kursu przejścia. Z tego punktu widzenia kryteria nominalnej konwergencji są absolutnie drugorzędne. W żadnym jednak wypadku nie mogę się zgodzić z posługiwaniem się argumentem o korzystnych dla konkurencyjności gospodarki skutkach deprecjacji złotego, co staje się koronnym argumentem na rzecz zachowania własnej waluty.

Pogląd o zbawczej dla Unii Europejskiej „uporządkowanej dekompozycji" strefy euro, polegającej na porzuceniu wspólnego pieniądza i podpisaniu kolejnego w historii porozumienia walutowego, mającego zapobiec fali konkurencyjnych dewaluacji w Europie, uważam zaś za wzięty z innego wymiaru. Bardziej z wymiaru fiction. Bez science.

Eksperci o euro

Tekst, który zainicjował debatę:

prof. Grzegorz Kołodko: „Czy Polska zbawi Europę"3 stycznia 2017 r.

Pisali także:

prof. Leon Podkaminer: „Kto zbawi Europę"5 stycznia 2017 r.

Maciej Stańczuk: „Euro w interesie Polski"12 stycznia 2017 r.

Stefan Kawalec, Ernest Pytlarczyk: „Nie rezygnujmy z własnej waluty"27 stycznia 2017 r.

Byłem trochę rozczarowany, czytając tekst Stefana Kawalca i Ernesta Pytlarczyka („Nie rezygnujmy z własnej waluty", „Rzeczpospolita" z 27 stycznia 2017 r.). Ten znakomity duet autorski, przestrzegając po raz kolejny przed zgubnymi skutkami wprowadzenia euro, postulował, by Polska broń Boże nie przyjmowała wspólnej europejskiej waluty. To akurat mnie nie zaskoczyło. Moje rozczarowanie wzięło się stąd, że po tych akurat autorach można oczekiwać czegoś więcej niż tylko zachwalania deprecjacji złotego jako remedium na podniesienie konkurencyjności gospodarki (w ich rozumieniu wytyczanej przez relację wydajności do płac). Innych bowiem argumentów za odrzuceniem euro próżno w ich długaśnym wywodzie szukać. A ten argument, którym szermują, jest tak wyszarzały, tak przaśny, że posługiwanie się nim dziś w poważnej dyskusji na wysokim poziomie to dla ekonomisty dyshonor.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację