Byłem trochę rozczarowany, czytając tekst Stefana Kawalca i Ernesta Pytlarczyka („Nie rezygnujmy z własnej waluty", „Rzeczpospolita" z 27 stycznia 2017 r.). Ten znakomity duet autorski, przestrzegając po raz kolejny przed zgubnymi skutkami wprowadzenia euro, postulował, by Polska broń Boże nie przyjmowała wspólnej europejskiej waluty. To akurat mnie nie zaskoczyło. Moje rozczarowanie wzięło się stąd, że po tych akurat autorach można oczekiwać czegoś więcej niż tylko zachwalania deprecjacji złotego jako remedium na podniesienie konkurencyjności gospodarki (w ich rozumieniu wytyczanej przez relację wydajności do płac). Innych bowiem argumentów za odrzuceniem euro próżno w ich długaśnym wywodzie szukać. A ten argument, którym szermują, jest tak wyszarzały, tak przaśny, że posługiwanie się nim dziś w poważnej dyskusji na wysokim poziomie to dla ekonomisty dyshonor.
Dewaluacja ma bowiem to do siebie, że poprawia pozycję eksporterów czasowo. W żadnym jednak przypadku jej skutki nie przekładają się na trwałe podniesienie produktywności gospodarki, a tym samym są bez znaczenia dla poprawy konkurencyjności kraju na arenie międzynarodowej.
Bierze się to stąd, że dewaluacja kursu nie wpływa jedynie na eksport. Oddziałuje ona również na import, a przez to bezpośrednio na poziom krajowych cen, a pośrednio również na poziom krajowych płac. Wpływ deprecjacji kursu na gospodarkę przypomina więc efekt jo-jo w przypadku niezbyt pilnego kursanta programu odchudzania: najpierw jest lepiej – później szybko wracamy do punktu wyjścia albo nawet posuwamy się trochę dalej. Instrumentem podniesienia konkurencyjności jest natomiast bez wątpienia postępująca w umiarkowanym tempie, dostosowana do zdolności adaptacyjnych gospodarki, aprecjacja kursu walutowego, która eliminuje z rynku podmioty trwale niekonkurencyjne.
Pomoc o skutkach wygasających
Trudno pojąć, dlaczego broniąc elastycznego kursu walutowego, który przestaje być instrumentem dostosowań w warunkach wspólnego europejskiego pieniądza, nasz autorski tandem uporczywie podnosi kwestię dobrych dla konkurencyjności eksporterów następstw deprecjacji, ani słowem nie wspominając o dobrych dla trwałego podniesienia konkurencyjności całej gospodarki skutkach aprecjacji złotego. Deprecjacja jest doraźną pomocą, o wygasających z czasem skutkach. Aprecjacja – to trwała stymulacja i trening dla konkurencyjnych podmiotów gospodarczych.
Nie mam zamiaru znęcać się nad obrońcami złotego, wskazując, które z dwóch kierunków zmian kursu w reżimie płynnym preferują z reguły politycy. To byłby już nadmiar okrucieństwa. Fałszywe argumenty o dobroczynnych skutkach deprecjacji uwodzą polityków jak głos syren. Aprecjacja wymuszająca wzrost konkurencyjności jest dla większości polityków czymś nagannym i wielce niepożądanym. Dla porządku dodajmy: inaczej niż dla tych, którzy nie mają oszczędności w walutach obcych, czyli dla znakomitej większości wyborców.