Są przedsięwzięcia gospodarcze, których nie zrealizuje jedna firma. Zwykle chodzi o to, że ma za mały potencjał ekonomiczny, brakuje jej niezbędnych możliwości technicznych i organizacyjnych, posiada na koncie zbyt skromne zasoby finansowe albo nie ma szans na dobre i szybkie kredytowanie. Wtedy nie ma wyjścia. Trzeba znaleźć partnera czy nawet kilku, którzy pozwolą na krok do przodu, czyli zawiązanie konsorcjum.

Ta tajemnicza instytucja, od początku swojego zaistnienia na polskim rynku budziła niepokój, bo właściwie nie regulują jej żadne przepisy. Jednocześnie jednak rodziła żywe zainteresowanie przedsiębiorców. W obrocie gospodarczym okazywała się niezwykle pomocna. Co to oznacza? Ano tylko to, że pozwalała w przetargu pokonać przeciwników, czyli konkurentów rynkowych. Jednak – jak to z każdym partnerstwem, i tym od łoża i stołu, i tym ekonomicznym – bywa różnie.

Czasami rodzi konflikty, budzi też zainteresowanie organów państwowych, na przykład Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Wtedy jest zagrożenie, którego lepiej uniknąć. Jak to zrobić? Po prostu nie prowadzić do sytuacji zagrożenia konkurencji i wystrzegać się tego co nazywamy – zmową.

Na takich działaniach tracą przede wszystkim konsumenci i oczywiście zamawiający. A to może w konsekwencji sporo kosztować potencjalnych uczestników konsorcjum. Tak więc po prostu staje się nieopłacalne. Dlatego warto zawczasu uważać. W tym właśnie kontekście przyszli konsorcjanci – i nie tylko – powinni się zapoznać z wyrokiem warszawskiego sądu apelacyjnego, który ciekawie przedstawia Dorota Gajos-Kaniewska ("Konsorcjum w przetargu może być zmową").

Zapraszam do lektury także innych tekstów w najnowszym numerze „Prawo w Biznesie".