Sędziowski łańcuch stał się – jak mówili złośliwi – koroną zawodu referendarza i asystenta sędziego. To ci prawnicy z urzędniczym doświadczeniem, ale nie zawsze z potencjałem do sądzenia, najczęściej zwyciężali w konkursach Krajowej Rady Sądownictwa i zdobywali prezydencką nominację oraz sędziowski łańcuch.
Teraz to się zmienia. Do sądów wracają asesorzy i przede wszystkim dla nich będą miejsca w składach orzekających. Byłoby źle, gdyby tych asystentów i referendarzy, którzy mieli nadzieję na zawodowy awans, pozostawić w szczerym polu. Dobrze więc, że myśli o nich resort sprawiedliwości, pracując nad formułą aplikacji specjalistycznych w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury, które ułatwią im drogę do asesury.
Warto byłoby też pomyśleć o tych absolwentach „starej" aplikacji, których po 10 latach od jej ukończenia szans na asesurę pozbawiono. To oni przede wszystkim mogą się czuć zawiedzeni. Minister nie słucha jednak ich apeli.
Najwyższa pora rozwiązać problem wydłużających się procesów. Potrzeba jest pilna, bo sprawy trwają coraz dłużej, a sędziów brakuje. Nieobsadzonych pozostaje kilkaset sędziowskich etatów, na dodatek minister sprawiedliwości w większości nie zgadza się na wnioski starszych sędziów, by mogli dalej orzekać. Najwyraźniej robi w sądach miejsce dla nowej fali. Dopóki jednak nic się tu nie odblokuje, procesy z kopyta nie ruszą.
Referendarze i asystenci, także ci, którym zamknięto autostradę do sędziowskiego fotela, nadal są Temidzie potrzebni na swych dotychczasowych stanowiskach. Wielu jest rozczarowanych powrotem asesorów i tym, że trzeba będzie wrócić do dotychczasowych obowiązków. Pracę mają trudną i ciągle jest ich zbyt mało. Bez ich wsparcia sędziom byłoby jeszcze trudniej. ©?