Wypadek premier Beaty Szydło to kolejny dowód na to, że coś chyba źle działa. Ale zamiast sprawdzenia o co chodzi, ministrowie spraw wewnętrznych próbują „uciec do przodu” i powołać zupełnie nową służbę, żeby ta stara znikła i by nikt nie musiał ponosić odpowiedzialności za jej błędy, szczególnie nikt z nowych szefów, mianowanych przez PiS. 

Kompetencje mają być więc rozszerzone, uprawnienia na wzór amerykańskiego Secret Service przyznane, splendor zwiększony, a nowy szef nie powinien się czuć gorszy od innych Wielkich Szefów Służb. Tylko skąd tego szefa wziąć, jeśli do tej pory partia rządząca nie znalazła generała, który mógłby pełnić to stanowisko, a na czele tej instytucji postawiła p.o pułkownika?

I jeszcze nazwa: Narodowa Służba Ochrony... Nie jakieś tam „biuro”, w dodatku rządowe. To ma być służba, i to „narodowa” oczywiście. Metoda tworzenia faktów przez zmianę nazwy jest stara – francuscy rewolucjoniści pozmieniali nawet nazwy miesięcy, ale czy od tego Wielka Rewolucja toczyła się bardziej wartko? I czy dziś ktoś te nazwy pamięta?

IBRIS przeprowadził na zlecenie „Rzeczpospolitej” sondaż, z którego wynika, że naród, przynajmniej ten przebadany, jest jednak odporny na takie pomysły. Nie chce nowej służby z jej nową nazwą i kompetencjami. Może wolałby zamiast tego, by państwo miało precyzyjne narzędzie, które będzie potrafiło zapobiegać zderzeniom rządowej kolumny z małym samochodzikiem prowadzonym przez młodego kierowcę.