Ferfecki: Przejmując NIK, PiS może stracić

Prezes Najwyższej Izby Kontroli Krzysztof Kwiatkowski decyzją Sejmu stracił dziś immunitet. Sejm wkrótce może też pozbawić go prezesury.

Publikacja: 21.10.2016 17:08

Ferfecki: Przejmując NIK, PiS może stracić

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

O planie odbicia NIK pisaliśmy już w „Rzeczpospolitej” i można streścić go w trzech krokach.

 

Krokiem pierwszym było odrzucenie we wrześniu przez Sejm sprawozdania z działalności NIK za 2015 rok. Powód? Poseł Tadeusz Dziuba z PiS przekonywał, że NIK jest źle zarządzana, a praca kontrolerów nadmiernie zbiurokratyzowana. Problem w tym, że sprawozdanie NIK wcześniej albo przyjęło, albo zaopiniowało pozytywnie ponad 20 komisji sejmowych. Dochodzą do tego wątpliwości proceduralne. Zdaniem wielu prawników sprawozdania NIK nie da się odrzucić i rzeczywiście w przeszłości nigdy nie miało to miejsca.

 

Z tego powodu plan odrzucenia sprawozdania skrytykowali nawet przyboczni PiS – koło poselskie Wolni i Solidarni. Mniej kontrowersji wiąże się z krokiem drugim, który Sejm uczynił dzisiaj. Zdjęcie immunitetu ma związek z materiałem zgromadzonym przez prokuraturę, zdaniem której Kwiatkowski miał wpływać na konkursy dotyczące m.in. wicedyrektora delegatury w Rzeszowie oraz dyrektora delegatury w Łodzi. Sam wielokrotnie domagał się możliwości stanięcia przed sądem, do czego była konieczna zmiana przepisów o NIK, bo nikomu w przeszłości nie przyszło do głowy, że prezes tej instytucji może dostać zarzuty.

 

Pewność siebie Kwiatkowskiego i wielokrotne zapewnienia, że w sądzie się obroni, może być sygnałem, że materiał prokuratury jest wątpliwej jakości. Jednak to nie skazanie, a postawienie zarzutów wystarczy, by PiS zrobił krok trzeci. Przy okazji burzy medialnej dotyczącej zarzutów dla Kwiatkowskiego nastąpiłoby znowelizowanie ustawy o NIK po to, by p.o. prezesa wskazywał marszałek Sejmu, czyli w praktyce prezes Jarosław Kaczyński. Przy okazji ustawa miałaby też umożliwić rozwiązanie stosunków pracy z kilkudziesięcioma pracownikami, m.in. radcami prezesa, dyrektorami i wicedyrektorami. Bez zmiany prawa nie można ich zwolnić, bo są to tzw. pracownicy mianowani.

 

Z naszych informacji wynika, że krok trzeci wciąż jest realnie planowany, a padają nawet konkretne nazwiska. Zmieniają się jednak jak w kalejdoskopie. Raz wydaje się, że największe szanse na objęcie stanowiska p.o. prezesa ma Mariusz Błaszczak, innym razem, że Wojciech Szarama lub Tadeusz Dziuba. Wszyscy to oczywiście politycy PiS. Obecnie w kuluarach najczęściej wymienia się Jacka Sasina, który od roku zgłasza akces do wysokich stanowisk państwowych, jednak jedyne, co udało mu się dotąd osiągnąć, to stanowisko szefa Komisji Finansów Publicznych w Sejmie.

 

Po co w zasadzie PiS chce przejąć NIK? Bo to ostatnia, obok Trybunału Konstytucyjnego, poważna instytucja, której nie dosięgnęła dobra zmiana, a fakt kierowania nią przez polityka związanego z PO może budzić niepokój. Wszak NIK zaczęła już kontrolować obecny rząd, a na wiosnę pojawią się wyniki wykonania budżetu.

 

Na przejęciu NIK PiS może jednak więcej zyskać niż stracić. Dlaczego? Bo Krzysztof Kwiatkowski jak dotąd nie dał się poznać jako prezes sterowalny przez PO. A nawet jakby chciał takim być, niewiele mógłby zrobić. W NIK korpus kontrolerów posiada specjalne gwarancje zatrudnienia, co skutecznie chroni go przed wpływami.

 

Dlatego przejmując NIK i wprowadzając zmiany w prawie umożliwiające zwolnienia kontrolerów, Jarosław Kaczyński zasypałby źródło wiarygodnych informacji o nieprawidłowościach. A to mogłoby się źle dla niego skończyć. Istnieje obawa, że politycznie obsadzona izba w lęku przed surowym prezesem malowałby trawę na zielono.

 

Co więcej, zastępując Krzysztofa Kwiatkowskiego osobą pełniącą obowiązki prezesa, PiS zdeptałby dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego. Przecież obowiązująca obecnie ustawa o NIK powstała, gdy późniejszy prezydent był prezesem izby. Nieprzypadkowo zapisano w niej, że prezes NIK przestaje pełnić swoją funkcję po prawomocnym skazaniu, a nie tylko po postawieniu zarzutów. Podobno Lech Kaczyński obawiał się, że w przeciwnym przypadku prezesa mogłaby łatwo zdjąć ze stanowiska prokuratura, której budżet przecież NIK kontroluje.

 

Niestety mam wrażenie, że ten ostatni argument robi w PiS najmniejsze wrażenie. A to dlatego, że członkowie partii podchodzą do spuścizny zmarłego pod Smoleńskiem prezydenta podobnie, jak Polacy do Jana Pawła II. Po co się kierować jego nauczaniem. Przecież łatwiej nazwać jego imieniem skwer, ulicę albo jakąś ważną uczelnię.

 

 

 

O planie odbicia NIK pisaliśmy już w „Rzeczpospolitej” i można streścić go w trzech krokach.

Krokiem pierwszym było odrzucenie we wrześniu przez Sejm sprawozdania z działalności NIK za 2015 rok. Powód? Poseł Tadeusz Dziuba z PiS przekonywał, że NIK jest źle zarządzana, a praca kontrolerów nadmiernie zbiurokratyzowana. Problem w tym, że sprawozdanie NIK wcześniej albo przyjęło, albo zaopiniowało pozytywnie ponad 20 komisji sejmowych. Dochodzą do tego wątpliwości proceduralne. Zdaniem wielu prawników sprawozdania NIK nie da się odrzucić i rzeczywiście w przeszłości nigdy nie miało to miejsca.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Donalda Tuska na 100 dni rządu łatwo krytykować, ale lepiej patrzeć w przyszłość
Publicystyka
Estera Flieger: PiS choćby i z Orbánem ściskającym Putina, byle przeciw Brukseli