Jerzy Giedroyc, kustosz pamięci

Do końca życia Jerzy Giedroyc pełnił rolę redaktora polskiej kultury, jej przeszłości, jej przyszłych form, czuł się za nią w jej całości odpowiedzialny w każdym momencie i potrafił ją twórczo inspirować.

Aktualizacja: 28.11.2018 13:29 Publikacja: 25.11.2018 23:01

Jerzy Giedroyc, kustosz pamięci

Foto: Materialy Prasowe

Od dawna wydaje mi się, że pytanie o „Jerzego Giedroycia widzenie historii" stanowi zasadniczą perspektywę dla zrozumienia niezwykłego zjawiska, jakim był twórca Instytutu Literackiego. Chciałbym przedstawić kilka refleksji związanych z tym tematem i zanotować kilka zapamiętanych migawek. Sądzę bowiem, że w wypadku Jerzego Giedroycia mamy do czynienia z owocnym splotem czterech elementów: był redaktorem polityki (suflerem idei, krytykiem poczynań statystów i ugrupowań); był redaktorem kultury polskiej (przede wszystkim literatury); był wydawcą (organizował administrację pism, zapewniał ich finansowanie); był wreszcie archiwistą (stworzył bazę dokumentacyjną dla swojej działalności, troszczył się o utrwalenie zapisów przeszłości). Okazał niezwykły talent organizacyjny w czterech dziedzinach: polityki, kultury, finansów, dokumentacji. Talent w każdej z tych dziedzin jest rzadki, złączenie tych talentów w jednej osobowości było zjawiskiem jedynym. To złączenie stoi u podstaw głębi i trwałości oddziaływania Jerzego Giedroycia.

Idąc dalej tym tropem, chciałbym zaryzykować uogólnienie, że przed wojną u redaktora „Polityki" doszły do głosu, w formie jeszcze niepełnej, dwa z tych talentów: do polityki i do organizacji bazy finansowej. Dopiero u redaktora „Kultury" znalazł wyraz pełny splot wszystkich czterech wspomnianych elementów: stworzył Instytut Literacki, wydawnictwa, które oddziałały trwale na politykę i na kulturę naszej epoki nie tylko w Polsce; stworzył finansowe i organizacyjne podstawy dla tej instytucji, której zapewnił trwałość zdumiewającą, nie tylko jak na warunki emigracyjne; stworzył wreszcie Dom „Kultury", jego bibliotekę, jego archiwa, jego zbiory sztuki, dokumentów. I tu tkwi wyjaśnienie tego skoku jakościowego, jaki nastąpił między redaktorem „Polityki" a redaktorem „Kultury".

Dalekowzroczność

Jerzy Giedroyc był świadomy, że pisma i wydawnictwa, które zbudował, nie mogą być kontynuowane bez niego. Dążył do tego, aby organizacyjnie (finansowo) zapewnić przetrwanie Domu „Kultury", biblioteki, archiwum. Jeszcze za życia zadecydował o publikacji swojej korespondencji w serii Archiwum „Kultury" i zarządził, że to wydawnictwo ma być kontynuowane.

Te decyzje wynikały z jego stosunku do historii, do zapisów przeszłości. Rozumiał ich znaczenie. Tak było od dawnych lat. Interesował się żywo historią w czasie studiów uniwersyteckich. W obliczu katastrofy narodowej, której był świadkiem (likwidacja całych warstw społecznych; utrata pomników kultury materialnej i duchowej; wyrzucanie milionów ludzi na obce im terytoria; miasta obrócone w gruzowiska), to wyczulenie na materię historyczną uległo jeszcze wzmocnieniu.

Kilka migawek. Opowiadał mi Józef Czapski, że gdy Jerzy Giedroyc został przydzielony na skromne stanowisko w podlegającym Czapskiemu Wydziale Prasy Armii Polskiej na Wschodzie, zabrał się od razu do pisania listów na cały świat. Wystukiwał je dwoma palcami na maszynie, gdzieś w baraku na pustyni. Nawiązywał kontakty, wynajdywał współpracowników, którym zlecał zadania, zbierał świadectwa. I zawsze pisał przez kalkę (czasem źle założoną), chciał zachować kopie tej korespondencji. Mówiła mi Zofia Hertz, że już wtedy, w warunkach polowych, pierwszą zasadą, jaką jej Jerzy Giedroyc narzucił, był zakaz wyrzucania jakiejkolwiek dokumentacji. Już wtedy rozumiał wagę utrwalania działalności redakcyjnej i czynił to z imponującym rozmachem. Inna anegdota o tamtych latach, opowiedziana mi przez Czapskiego: jechali samochodem wojskowym z Włoch do Francji, było to bodajże w roku 1945, mijali w północnych Włoszech jakiś olbrzymi gmach, pałac czy zamek, stojący na pustkowiu; Czapski powiedział, ot tak, od niechcenia: „nie rozumiem, po co ludzie budowali tak wielkie gmaszyska, na co się to komu może w dzisiejszych czasach przydać"; na to Giedroyc, po chwili namysłu, z całkowitą powagą: „zupełnie się z tobą nie zgadzam, to byłby doskonały dom do pracy".

Ta dalekowzroczność, rozległość planów i umiejętność ich praktycznej realizacji uderzały w siedzibie Instytutu Literackiego od początku. Wacław Zbyszewski, autor bez wątpienia najcelniejszego – i najbarwniejszego – portretu konstelacji skupionej wokół Jerzego Giedroycia, wspominał, że podczas pierwszych wizyt w siedzibie „Kultury" w Maisons-Laffitte, jeszcze na avenue Corneille, najbardziej go zadziwił widok biblioteki, tomów starannie zebranych, ponumerowanych, skatalogowanych. Gdy w roku 1954 „Kultura" musiała się wynieść z pierwotnej siedziby i Giedroyc szukał nowego pomieszczenia, narzekał, że „straszni są ci minimaliści", gdy jego współpracownicy (Zygmunt Hertz) uważali, że mierzy zbyt wysoko, kupując tak obszerne pomieszczenie. On widział już archiwum i bibliotekę dotyczącą nie tylko spraw polskich, lecz całej Europy Środkowo-Wschodniej. Zakup tego domu okazał się jedną z najważniejszych inwestycji w kulturę polską. Giedroyc stwarzał w ten sposób fakty dokonane (dokonujące się w złączeniu wieloletniej codziennej ciężkiej pracy i dalekowzrocznych projektów) w dziedzinie polityki, i to nie tylko polskiej.

We wrześniu 1967 roku dane mi było już nie tylko odwiedzić Dom „Kultury", lecz także zamieszkać tam i przez pewien czas dzielić życie redakcji. Mocno wryły mi się w pamięć i w wyobraźnię oglądane tam zbiory: oprawne w ciemnozielone płótno tomy wycinków dotyczących „Kultury", komplety czasopism, czasem czysto fachowych, wydawałoby się – całkiem odległych od zainteresowań redakcji „Kultury", ale dotyczących spraw polskich, kultury polskiej czy też kultur obcych widzianych przez Polaków bądź też dotyczących krajów naszego regionu, w wielu językach, encyklopedie, kompendia, jakbym oglądał bibliotekę podręczną kilku instytutów badawczych, kilku muzeów... Uderzyła mnie praktyczność w połączeniu z szerokością i odwagą wizji. Pamiętam, z jakim podziwem pokazywał mi Giedroyc wielotomowe publikacje encyklopedyczne wydawane przez emigrantów litewskich i ukraińskich i jego wyrzuty, że emigracja polska nie zdobyła się na podobny wysiłek.

W pokoju na prawo od wejścia, na ziemi, widziałem prawie zawsze stos paczek z książkami. Zaadresowane były: prof. dr Tadeusz Manteuffel, Instytut Historii PAN, Warszawa. Kilka razy pomagałem Zygmuntowi Hertzowi zawozić na pocztę te paczki, z wydawnictwami wybranymi przez Giedroycia. Otaczał opieką wiele bibliotek, nie tylko w Polsce, ale Biblioteka Narodowa i Biblioteka Instytutu Historii były mu chyba szczególnie bliskie. Miał bardzo silnie rozwinięte poczucie odpowiedzialności za polskie archiwa. Interesował się tymi w kraju i tymi rozsianymi po świecie. Jego ambicją było, aby Dom „Kultury" stał się Domem Polskiej Pamięci. Z satysfakcją opowiadał, że u niego złożył swoje archiwum profesor Adam Krzyżanowski. Opiekował się ciężko chorym wówczas profesorem Stanisławem Kotem, który należał niegdyś do jego przeciwników politycznych, jednak gdy chodziło o utrwalenie dokumentacji przeszłości, Giedroyc był rzeczywiście człowiekiem ponad partyjnymi podziałami; odnosiłem wrażenie, że do ocalenia i utrwalenia dzieła Stanisława Kota przywiązuje wagę specjalną, jakby chciał pokazać, że sprawą nadrzędną jest troska o zachowanie narodowego dziedzictwa. Stefan Kisielewski powiedział mi w sekrecie na początku lat 70., że prowadzi dziennik i że przechowuje go w dwóch miejscach, z których jedno było „u Księcia". O tym, że dziennik prowadzi Zygmunt Mycielski, wiedziałem od Henryka Krzeczkowskiego, który te zapiski czytał i był pod ich wrażeniem; nie przypuszczałem, że stanowią tak szczere i ważne świadectwo o Polsce – i Europie – XX wieku; Mycielski złożył je u Giedroycia, uznał, że to jest najpewniejsze miejsce. Także w jego oczach Dom „Kultury" stanowił suwerenne Xięstwo na Laficie, wysepkę wolnej Polski, gdzie można przechować niezafałszowaną pamięć i swobodną myśl. To bardzo poważne sprawy, powinny być mocno utrwalone w naszej świadomości.

Wyczulony na przeszłość

W roku 1972 dostałem paszport po kilkakrotnych odmowach. Znów zamieszkałem na pewien czas w Domu „Kultury", po raz pierwszy od „procesu taterników", w którym skazano mego brata Jakuba za kontakty z Giedroyciem, a jako materiały oskarżenia leżały na stole sędziowskim książki i czasopisma wydawane przez Instytut Literacki, po raz pierwszy od „czarnego roku" 1969, gdy zmarło wielu współpracowników „Kultury": Kazimierz Wierzyński, Marek Hłasko, Witold Gombrowicz, Jerzy Stempowski („mam nadzieję, że śmierć wreszcie złamała kosę", napisał Giedroyc po kolejnej żałobnej wiadomości do Józefa Wittlina). Zamieszkałem znów w „stajence" przy Domu „Kultury". Jednym z pierwszych tematów były formy utrwalenia pamięci o tych twórcach. Wspomniałem o potrzebie zebrania korespondencji Jerzego Stempowskiego i Witolda Gombrowicza. Giedroyc przyniósł od razu dwa duże pudła, w których zgromadził już dokumenty związane z tymi pisarzami. Zastanawiał się, do kogo jeszcze należałoby się zwrócić o informacje w tej sprawie.

Był na problematykę utrwalania zapisów przeszłości szczególnie uczulony, i wtedy, w okresie, gdy Instytut Literacki był wyspą niezafałszowanej pamięci polskiej, i później, po roku 1989, gdy z odzyskaniem niepodległości została obalona cenzura w Polsce i o przeszłości można było swobodnie pisać. Giedroyc był wolny od fanatyzmów narodowych, klasowych, rasowych, religijnych, obyczajowych. Wiedziałem, że te tematy zawsze go ożywiają. Dwie migawkowe rozmowy z nim z drugiej połowy lat 90. chciałbym tu zanotować.

Pierwsza związana była z „Zeszytami Historycznymi". Powiedziałem, jak je cenię, i półżartem dodałem, że przyznałem im, jako jednym z trzech najważniejszych polskich przedsięwzięć wydawniczych w dziedzinie historii, Order Pamięci ze Złotą Kitką. Pan Jerzy natychmiast włączył się w grę i zapytał, jacy są pozostali laureaci. Wymieniłem Polski Słownik Biograficzny – „ma się rozumieć", powiedział Giedroyc i tylko skarżył się na powolność publikacji. Miał nadzieję, że jednak przyśpieszą i zaczną od razu przygotowywać następną edycję, aby można ją było zacząć z początkiem XXI wieku. Gdy toczyliśmy tę rozmowę, PSB był przy literze S (u jej początków); gdy kilkanaście lat później piszę o tej rozmowie, PSB jest przy literze... S (zbliża się do jej końca), tego się nawet nie da określić jako tempo żółwie! Przyznanego Orderu Pamięci nie zamierzam jednak odbierać, to jest naprawdę wspaniałe wydawnictwo, ale podawany obecnie termin ukończenia prac – rok 2030 – jest czymś trudnym do przyjęcia i ufam, że choćby przez wzgląd na pamięć Jerzego Giedroycia (na sposób i tempo jego działania) ulegnie skróceniu.

Jako drugiego laureata Orderu Pamięci (trzeciego, jeśli liczyć „Zeszyty Historyczne") podałem Romana Aftanazego, autora monumentalnej pracy „Dzieje rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej". „Czekałem, czy pan go wymieni", powiedział z widocznym ożywieniem Giedroyc. Jakżeż mógłbym go pominąć, to przecież w bibliotece Domu „Kultury", na półkach w pokoju na lewo od wejścia, właśnie niedaleko PSB, mogłem oglądać 11 tomów, oprawnych w trawiastozielone płótno, drugiego pełnego wydania monumentalnej pracy Romana Aftanazego. Jej autor ocalił z potopu pamięć o około półtora tysiąca polskich rezydencji na kresach. Wysyłał dziesiątki tysięcy listów do dawnych właścicieli czy ich potomków albo ludzi, którzy jakoś zetknęli się z tymi pomnikami przeszłości. Tę pracę wykonywał samotnie, przez dziesięciolecia, bez nadziei na publikację, contra mundum, jako sposób obrony pamięci przed niszczącą, niwelującą siłą ideologii, barbarzyństwa. U twórcy „Dziejów rezydencji na dawnych kresach Rzeczypospolitej" w stosunku do przeszłości było coś pokrewnego do postawy twórcy „Zeszytów Historycznych". Ilekroć jestem na warszawskich Starych Powązkach, zatrzymuję się przy grobie Romana Aftanazego (tuż przy charakterystycznym grobie Krzysztofa Kieślowskiego) i myślę o tych powinowactwach z wyboru.

W czasie rozmowy o Orderach Pamięci Jerzy Giedroyc wspomniał, że dodałby jeszcze („ale czuję, że znów pan podskoczy") wydawnictwa historyczne Paxu. Przypuszczenie, że jego opinia wywoła moją negatywną reakcję, było nawiązaniem do wcześniejszej części naszej rozmowy, gdy wspominał pozytywnie działalność kogoś o niezbyt chlubnej przeszłości, na co zareagowałem z wyraźną niechęcią. Ale w tym wypadku nie było obaw, abym reagował negatywnie: ceniłem historyczne wydawnictwa Paxu, choć wiedziałem dobrze, jakimi serwitutami była obłożona stosunkowo większa swoboda wypowiedzi. I w nie mniejszym stopniu ceniłem inne domy wydawnicze, zajmujące się, w oktrojowanych ramach, zachowywaniem pamięci o przeszłości. Wymieniłem w pierwszym rzędzie Państwowy Instytut Wydawniczy i trwającą wiele dziesięcioleci działalność Pawła Hertza. Wiedziałem, że stosunki między Pawłem Hertzem a Giedroyciem pełne były nieskrywanej kąśliwości. Byli w tym do siebie podobni, że wypowiadali swoje sądy (także o sobie), nie licząc się z polityczną czy towarzyską poprawnością. W tym okresie Giedroyc dostawał, wielce zasłużone, doktoraty honoris causa od wszystkich prawie polskich uniwersytetów, jakby chciały nadrobić minione lata. Wspomniałem mu, że Paweł Hertz, który w dziedzinie literatury polskiej XIX wieku dysponuje wiedzą imponującą, a w dziedzinie związków kulturalnych polsko-rosyjskich i polsko-niemieckich (tematyka w Polsce zaniedbywana, a przecież o znaczeniu dosłownie gardłowym) jego wiedza jest niezrównana i zdziałał więcej niż kilka katedr uniwersyteckich razem wziętych, nie tylko nie ma dyplomu wyższej uczelni, ale naukę oficjalną przerwał na przedwojennej klasie szóstej – otóż wydawało mi się, że przyznanie mu doktoratu honoris causa byłoby właściwym docenieniem jego zasług. Giedroyc przyjął moją wypowiedź w milczeniu, zdziwił się jedynie, że Paweł Hertz nie ma matury. Nie minęły dwa dni, gdy dostałem od Giedroycia telefon: ma się spotkać z kimś z uniwersytetu, pilnie prosi, abym przygotował mu notatkę dotyczącą doktoratu dla Pawła Hertza.

Zmysł historyczny

Druga rozmowa, która objawiła mi w nagłym błysku zmysł historyczny Jerzego Giedroycia, toczyła się też pod koniec lat 90. Wróciłem z Londynu i byłem po raz kolejny pod wrażeniem National Portrait Gallery. Uprzytomniłem sobie raz jeszcze, że podobne muzeum powinno koniecznie powstać w Polsce. Nie było to możliwe, gdy oglądałem te zbiory po raz pierwszy. Wówczas przecież całe życie społeczne poddane było oficjalnej kontroli. Grupy, które tworzyły naszą kulturę i cywilizację, arystokracja, ziemiaństwo, przemysłowcy, kupcy, otoczeni byli oficjalną (a często także nieoficjalną) pogardą. Usiłowano ich wykreślić ze społecznej pamięci. Stworzenie takiego Muzeum Polskiej Pamięci (jakąkolwiek będzie ono nosić oficjalną nazwę) byłoby ważnym krokiem w kierunku odzyskiwania i umacniania swobodnej pamięci, wolnej od ideologicznych manipulacji. Dopiero od paru lat można pracę nad takim muzeum rozpocząć. I należy się z utrwalaniem śladów śpieszyć (znakomite dokonanie Romana Aftanazego powinno być i przykładem, i ostrzeżeniem: dzisiaj już byłoby za późno na ocalenie niektórych pamiątek, za kilkanaście lat sytuacja będzie jeszcze trudniejsza). Takie muzeum pokazywałoby szeroko rozumianą kulturę polską i jej związki z innymi kulturami, powinno obejmować zarówno ziemie wschodnie, jak i ziemie zachodnie, jak i działalność polskiej diaspory, i obecność innych narodowości, innych kultur, innych wyznań, innych wzorów obyczajowych.

Powiedziałem Jerzemu Giedroyciowi, że działacze państwowi w Polsce czują obecnie przed nim mores – jest więc osobą, która potrafiłaby nie tylko spowodować powołanie do życia Muzeum Polskiej Pamięci, ale też gwarantowałaby niezawisłość takiej instytucji od ideologicznych fanatyzmów i zaślepień, z prawa czy z lewa. Odpowiedział mi na to jednym zdaniem, którym zarazem zaskoczył mnie i zachwycił: „no tak, to ważne, ale kto miałby się tym zajmować, nie ma już przecież Michała Walickiego". Nigdy nie rozmawialiśmy o tym świetnym znawcy malarstwa holenderskiego XVII wieku, Giedroyc nie mógł wiedzieć, że nazwisko to dużo mi mówi, ja nie przypuszczałem, że dla Giedroycia sylwetka Michała Walickiego jako znawcy kultury polskiej jest żywa (luźno pamiętałem, że kiedy Walicki siedział w komunistycznym więzieniu, w latach 1949–1953, za przynależność do AK i działalność w BIP-ie, upominano się o niego w „Kulturze" piórem Czapskiego, myślałem jednak, że u Giedroycia jest to zainteresowanie natury politycznej) – tymczasem okazało się, że pamiętał o Walickim jako wybitnym badaczu dziejów sztuki polskiej, autorze zasadniczego syntetycznego opracowania na ten temat, i jako o humaniście, widzącym kulturę polską na tle kultur innych i interesującym się, z otwartym umysłem, tymi związkami. I Giedroyc potrafił nagle, bez przygotowania, w przypadkowej rozmowie, wysunąć najwłaściwszą osobę do wypełnienia danego zadania. W tym momencie doszło do mnie wyraziście, że w myślach stale pełni rolę redaktora polskiej kultury, jej przeszłości, jej przyszłych form, czuje się za nią w jej całości odpowiedzialny w każdym momencie – i potrafi ją twórczo inspirować.

przedruk tekstu za zgodą autora z 171 nr. „Zeszytów Historycznych" 2010, śródtytuły od redakcji

Od dawna wydaje mi się, że pytanie o „Jerzego Giedroycia widzenie historii" stanowi zasadniczą perspektywę dla zrozumienia niezwykłego zjawiska, jakim był twórca Instytutu Literackiego. Chciałbym przedstawić kilka refleksji związanych z tym tematem i zanotować kilka zapamiętanych migawek. Sądzę bowiem, że w wypadku Jerzego Giedroycia mamy do czynienia z owocnym splotem czterech elementów: był redaktorem polityki (suflerem idei, krytykiem poczynań statystów i ugrupowań); był redaktorem kultury polskiej (przede wszystkim literatury); był wydawcą (organizował administrację pism, zapewniał ich finansowanie); był wreszcie archiwistą (stworzył bazę dokumentacyjną dla swojej działalności, troszczył się o utrwalenie zapisów przeszłości). Okazał niezwykły talent organizacyjny w czterech dziedzinach: polityki, kultury, finansów, dokumentacji. Talent w każdej z tych dziedzin jest rzadki, złączenie tych talentów w jednej osobowości było zjawiskiem jedynym. To złączenie stoi u podstaw głębi i trwałości oddziaływania Jerzego Giedroycia.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Wydarzenia
#RZECZo...: Powiedzieli nam
Wydarzenia
Kalendarium Powstania Warszawskiego