– Gdzie jest mój perkusista? – zapytał Charliego Wattsa przez hotelowy telefon Mick Jagger, głosem zniekształconym przez używki. Rzecz działa się w czasie, kiedy wokalista irytował Stonesów gwiazdorskimi zachowaniami i solową karierą. Była ciemna noc, ale Watts wstał z łóżka, umył się, starannie ogolił, wypastował buty, założył koszulę i garnitur, zawiązał krawat. Elegancko ubrany udał się do pokoju Jaggera, złapał go za bary, potrząsnął i wykrzyknął prosto w twarz: „Nigdy, ale to nigdy, nie śmiej nazywać mnie swoim perkusistą, mój ty wokalisto!".
Jak mówi pikantniejsza relacja, pchnął Micka na fotel i poturbował. Ale na początku Watts nie słynął z mocnego, precyzyjnego uderzenia, tylko ze swingującej gry.
„Charlie doszedł do rhythm and bluesa poprzez koneksje jazzowe" – wspomina Keith Richard w autobiografii „Życie". Od 1962 roku Watts grał ze słynnym Alexisem Cornerem, ojcem londyńskiej sceny bluesowej w Blues Incorporated. Spotkali się w 1961 roku, ale bębniarz miał już zaplanowany wyjazd do Danii, choć nie mógł jeszcze wiedzieć, że zaowocuje on wydaną teraz płytą. Corner był pod wrażeniem gry Wattsa, dlatego umówili się na wspólną grę po powrocie Charliego z duńskich saksów.
Nie od początku było oczywiste, że Watts dołączy do Stonesów.
– Byli kompletnymi outsiderami - wspominał. – Nikt nie chciał słuchać na temat ich świetnego brzmienia, bo patrzono na nich jak na bandę długowłosych świrów.