Prince – wielki mały Książę

Kochał wolność, komponował perły i był artystą jubilerem. Wyniszczył się przeciwbólowymi opiatami.

Aktualizacja: 25.04.2016 06:49 Publikacja: 24.04.2016 18:14

Prince grał świetne kameralne koncerty i tworzył wielkie show

Prince grał świetne kameralne koncerty i tworzył wielkie show

Foto: Warner

– Odkąd rozpoczęła się moja przygoda z show-biznesem, byłem skoncentrowany na byciu wolnym – powiedział, gdy wprowadzano go do Rock and Roll Hall of Fame w 2004 roku. – Pragnę wolności śpiewania, grania i produkowania tego, co chcę.

Dlatego większość jego albumów była podpisana: produkcja, aranżacje, kompozycje, wykonanie Prince. Grał przecież na ponad 20 instrumentach.

Gardził trywialną sławą, nie odcinał kuponów, bo wolał zaskakiwać. Dlatego po nagraniu kilkudziesięciu płyt i sprzedaniu 100 mln albumów miał „tylko" siedem Grammy i dziesięć hitów, które zajęły pierwsze miejsce na amerykańskiej liście przebojów. Dlatego jego muzyczny wizerunek ograniczano czasami do nagrodzonego Oscarem filmowego hitu „Purple Rain" promującego autobiograficzny film, który był fantazją opartą na biografii artysty.

Brown i Davis

Jego wolność wyrażała się również w tym, że potrafił grać ociekające erotyką funkowe disco, pop gospel, rock lub wymiatać trzydziestominutową bluesową solówkę gitarową jak Hendrix. Znamienne okazało się wprowadzenie Prince'a do Rock and Roll Hall of Fame. Zagrał wtedy „Why My Guitar Gently Weeps", bijąc maestrią oryginał Harrisona i Claptona.

Był czas, że porównywano go z Michaelem Jacksonem, tymczasem bliższa mu była funkowo-soulowa ekspresja Jamesa Browna, wsparta eksperymentalną wrażliwością Milesa Davisa. To Miles nazwał go najważniejszym młodym muzykiem.

Sam wspierał młodych, w tym hiphopowców. W „Życzę wam nieba" w 1988 roku rapował: „Weź ten beat, mam to gdzieś/ Weź także inne/ Jeśli fajne są". Mając tak wielki muzyczny rozpęd, miał prawo nazywać swój zespół Pokoleniem Nowej Siły, bo nagrał z nim tak przebogaty w brzmienia album, jak „Diamonds and Pearls". Każda kompozycja była jak diament i perła.

W latach 80. jego piosenkę „Nothing Compares 2 U" śpiewała Sinead O'Connor. Kopiował go Phil Collins w piosence „Sussudio" czy Billy Joel w „We Didn't Start the Fire". Grał na syntezatorze w „Stand Back" Stevie Nick z Fleetwood Mac. Gdy w 1984 roku jego wielki hit „Dirty Mind" został zmieciony z listy przebojów przez „Jump" Van Halen, wskoczył na jego miejsce „Let's Go Crazy". Bojkotując, jak tylko się dało, rekiny show-biznesu, był wręcz opętany ideą niezależności wydawniczej i panowania nad własnym dziełem i wizerunkiem.

Niezależny do bólu

Dlatego walczył o usunięcie wszystkich swoich zdjęć i nagrań z internetu, z Facebooka i Twittera. Nie dawał się fotografować nawet znajomym, a dziennikarzom nagrywać podczas wywiadów. Muzyki Prince'a nie ma też za darmo. Trzeba za nią zapłacić.

By sam mógł decydować o własnej muzyce, za 10 mln dolarów zbudował kompleks studiów nagraniowych Paisley Park, tam gdzie znaleziono go martwego w windzie. Zaczęło się od tego, że gdy marzył o wydawaniu trzypłytowych albumów – wytwórnia ograniczała zawartość do dwóch płyt.

Działo się tak, choć jeszcze jako nastolatek podpisał kontrakt z Warner Bros, który zapewniał mu pełną muzyczną kontrolę nad nagraniami. Uważał, że umowa była łamana. Dlatego, tocząc wojnę z wydawcą, pisał sobie na twarzy „Niewolnik", tytułował się Artystą Zwanym Kiedyś Prince lub Love Symbol. Idąc na wojnę z fonograficznym molochem, potrafił dla kaprysu opublikować płytę za darmo lub dodać ją do gazety.

– Kontrakty płytowe to nowa forma niewolnictwa, chcę powiedzieć młodym artystom: nie podpisujcie ich! – mówił i oferował ostatnie dwie płyty fanom poprzez streamingowy portal Tidal stworzony przez rapera Jay-Z.

– Jay-Z wydał 100 mln dolarów na swój serwis i my, artyści, powinniśmy go popierać – agitował.

Prince został skremowany i pożegnany przez rodzinę oraz przyjaciół. Zmarł najprawdopodobniej w wyniku powikłań zapalenia płuc i nadużywania środków uśmierzających ból, opartych na opiatach. Takie środki przeciwbólowe są zmorą wielu milionów uzależnionych od nich Amerykanów. Podobnie zmarł Michael Jackson.

A jeszcze kilka tygodni temu Prince powiadomił, że opublikuje w 2017 roku zaskakujące pamiętniki. Miał o czym pisać. Flirtował m.in. z Madonną, Kim Bassinger i Sheilą E. Zanim został świadkiem Jehowy, śpiewał o seksie, hedonizmie, masochizmie, świecie bez kulturowych granic, wyzwolonego z seksualnych ograniczeń. W „Controversy" ironizował: „Jestem czarny czy biały? Hetero czy homoseksualny?". Bo uważał, że nie jest zwykłym człowiekiem.

Wywoływał też skandale, choćby piosenką będącą hymnem pochwalnym masturbacji „Darling Nikki". Gdy żona Ala Gore'a, senator Tipper Gore, zorientowała się, że piosenki słucha jej córka, doprowadziła do powstania instytucji, która uprzedza nabywców płyt odpowiednimi nalepkami o treściach budzących kontrowersje. Nawet nawrócony Prince nie zrezygnował z epatowania seksem, o czym świadczy piosenka z 2013 roku o dwuznacznym tytule „Śniadanie może poczekać".

Jego ekscentryczny styl bycia wyrażał się w przywiązaniu do fioletu, instrumentów o ozdobnych, manierystycznych liniach, zaskakujących kreacji, fryzur, tworzonych w domach mody i salonach fryzjerskich. Pomimo niskiego wzrostu (158 cm) uwielbiał grać w kosza. Urządzał też nocne rajdy na rolkach. Ostatni film pokazuje, jak jeździ na rowerze po parkingu supermarketu z apteką.

Książę w Polsce

„Tylko Prince i Bóg wiedzą" – tak brzmiała odpowiedź menedżera Prince'a na pytanie, kiedy przyleci na jedyny polski koncert w 2011 roku, który uświetnił X-lecie Open,era. Ale nie miała to być gwiazdorska poza, tylko element nieziemskiej, wręcz kosmicznej aury, jaką roztaczał wokół siebie, w naturalny zresztą sposób. Niezwykle przyjazny dla osób postronnych, a wymagający wobec najbliższych współpracowników.

W dobie globalizacji koncertowych tras próby przed koncertami robią techniczni. Ale nie Prince! – Książę sam stanął na scenie i sprawdzał brzmienie instrumentów w przestrzeni pustego lotniska pod Gdynią – wspomina Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Art.

Bo czuł się uosobieniem muzyki, również w tym sensie, że granie stawiał ponad show-biznes. Brał instrument do ręki, gdy się budził, i jamował do rana po koncercie. To były jego ukochane formy imprezowania, bynajmniej nie hedonistyczne. Bo nie kojarzono go z hulaszczym trybem życia ani nadużywaniem medykamentów.

Będąc artystą niezależnym, kiedy przyleciał do Polski, nie miał regularnego menedżmentu. Sam w długich rocznych negocjach ustalał szczegóły koncertu. A kiedy zamarzył sobie występ na Montreal Jazz Festival, również sam wynajął samolot w Europie, by polecieć z Europy za ocean i zagrać w kameralnej sali. Dla własnej i fanów satysfakcji. Chociaż musiał do tego dołożyć z własnej kieszeni.

W bezpośrednim kontakcie rzucała się w oczy jego wyjątkowość fizyczna: w szóstej dekadzie życia zachowywał chłopięcy wygląd. Charakterystyczna duża głowa górowała nad niewysoką, szczupłą sylwetką. Może tak właśnie wyglądają geniusze?

Pierwszą płytę, „For You", wydał w 1978 roku, ale dopiero późniejsza o rok „Prince" z hitem „I Wanna Be Your Lover" przyniosła mu sławę. Pochodził z muzycznej dynastii. Jego ojciec przyjął pseudonim Prince Rogers i występował z matką muzyka – jazzową wokalistką Mattie Della Show. Rodzice rozwiedli się, gdy miał siedem lat, ale zajęli się jego muzyczną edukacją.

Był dwukrotnie żonaty i rozwiedziony. W młodości chorował na epilepsję. Jego syn zmarł, mając tydzień, w wyniku choroby genetycznej.

Mrocznym przedmiotem pożądania wydawców, z którymi walczył, stanie się pewnie archiwum muzyka nazwane The Vault, w którym przechowywał setki, jeśli nie tysiące nagrań. Nie żegnajmy się więc z Księciem, bo na pewno ukaże się jeszcze wiele jego wartościowych płyt.

– Odkąd rozpoczęła się moja przygoda z show-biznesem, byłem skoncentrowany na byciu wolnym – powiedział, gdy wprowadzano go do Rock and Roll Hall of Fame w 2004 roku. – Pragnę wolności śpiewania, grania i produkowania tego, co chcę.

Dlatego większość jego albumów była podpisana: produkcja, aranżacje, kompozycje, wykonanie Prince. Grał przecież na ponad 20 instrumentach.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone