Depeche Mode: Co kryje się w nazwie?

Pomyślałem, że Composition Of Sound wyglądali podejrzanie – byli podejrzanymi New Romantics. Wtedy jeszcze nawet nie słyszałem ich muzyki – Daniel Miller, 2001.

Aktualizacja: 17.03.2017 18:30 Publikacja: 17.03.2017 18:05

Depeche Mode: Co kryje się w nazwie?

Foto: AFP

17 marca oficjalną premierę miał najnowszy album Depeche Mode - "Spirit". Przy tej okazji przedstawiamy fragment biografii zespołu Depeche Mode: "Obnażeni" autorstwa Jonathana Millera, wydanej przez wydawnictwo "In Rock".

Niezbyt obiecujący debiut sceniczny Composition Of Sound z osiem­nastoletnim wokalistą, Davem Gahanem, miał miejsce 14 czerwca 1980 roku w szkole Nicholas Comprehensive przy Leinster Road w Basildon. Skromny, ręcznie wykonany plakat, zaprojektowany przez Rodneya, bra­ta Vince’a, tak zapowiadał pierwszy publiczny występ zespołu: Dyskoteka z udziałem French Look i Composition Of Sound w Nicholas School 14 czerw­ca o 19:30.

Vince Clarke: Fletcher i ja rozklejaliśmy te plakaty w przejściach pod­ziemnych i w innych różnych miejscach.

Na imprezie u Deb Danahay Composition Of Sound supportowa­li French Look – na koncercie 14 czerwca kolejność była odwrotna. Oba zespoły wystąpiły wyłącznie z syntezatorami – Andy Fletcher zostawił bas w domu, swoje partie grał na Korgu 700, ukochanym syntezatorze Roba Allena.

Dave przyznał później: Występy na scenie przed ludźmi są bardziej prze­rażające, niż można to sobie wyobrazić. Zajęło mi dobrych kilka lat, zanim zdecydowałem się zrobić choć krok na scenie podczas koncertu.

Clarke zapamiętał występ w Nicholas School jako (…) bardzo dobry, ponieważ był to pierwszy koncert, jaki zagraliśmy z Davem – przyszli wszy­scy jego modni znajomi.

Jednym z tych modnych znajomych był Steve Brown, który tak wspomi­na koncert: Kilkoro z nas zdecydowało się wybrać na ten występ. Jeździłem w kółko po Basildon, nie mając pojęcia, gdzie jest ta szkoła. Zobaczyłem jakie­goś faceta, zatrzymałem się i zapytałem, czy wie, gdzie to jest. Odpowiedział: „Jasne, idę tam”. Wsiadł do samochodu, a ja mówię: „Mój kumpel Dave gra w zespole”. Kiedy następnym razem zobaczyłem tego kolesia, stał na scenie – to był Vince Clarke! Nie odezwał się do mnie, ale to w końcu taki cichy facet.

Wpuszczaniem fanów na koncert zajmował się uczeń Nicholas, Robert Skinner, który dwadzieścia dwa lata później wciąż dobrze pamięta ten dzień: Grali w górnej szatni. Nie słyszałem dobrze muzyki, ponieważ poma­gałem Alison Jeffs, koleżance mojej siostry, zbierać pieniądze za wstęp – pięć­dziesiąt pensów od osoby!

Z punktu widzenia publiczności opinia Vince’a na temat tego, co później stało się znane w kręgach Depeche Mode jako „klęska w szkole Nicholas”, nie była słuszna. Oto relacja uczestnika koncertu, Marka Bargrove’a: Szkoła miała dwa piętra. Górna szatnia była dużą salą, gdzie wieszało się ubrania na ruchomych wieszakach, odsuwanych w czasie imprez i koncertów na bok. Jeśli chodzi o sam koncert Composition Of Sound, jestem pewny, że zagrali „Ice Machine”, który był później na stronie B debiutanckiego singla Depeche Mode – „Dreaming Of Me”. Przyjęto ich całkiem nieźle, ponieważ pochodzili z Basildon, a salę wypełniali lokalni przedstawiciele New Romantic.

Robert Marlow: Nijak nie mogę sobie przypomnieć, o co poszło, ale na pewno podczas koncertu w Nicholas School miała miejsce jakaś kłótnia. Composition Of Sound oskarżyli nas o wywoływanie zakłóceń w brzmieniu syntezatorów.

Vince Clarke: Była jakaś sprzeczka podczas występu, bo French Look stwierdzili, że przestawialiśmy coś w syntezatorach albo że nie podłączyliśmy prawidłowo ich sprzętu!

Nigdy nie zostało udowodnione, czy jeden z zespołów celowo dokonał sabotażu występu drugiego, ponieważ ani stanowczy Vince, ani Rob Al­len nie mają zamiaru zmienić zdania. W rzeczywistości konflikt między nimi narastał wcześniej, zanim doszło do starcia podczas szkolnej „bitwy zespołów”.

Vince Clarke: Myślę, że mieliśmy małą sprzeczkę jeszcze przed tym kon­certem. W Basildon było tylko kilku zdolnych muzyków. Był tylko jeden per­kusista, więc każdy zespół musiał go mieć! Tak też było z Martinem Gorem – miał syntezator i wszyscy oskarżaliśmy się nawzajem o kradzież Martina z naszych zespołów. On sam, nie będąc osobą stanowczą, robił po prostu to, co inni kazali mu robić.

Robert Marlow zgadza się z tą opinią: Był pewien rodzaj rywalizacji – zasadniczo chodziło o Martina. A Martin, jak to Martin, przeżywał kon­flikt lojalności. Przez jakiś czas krążył między dwoma obozami. Vince i ja posprzeczaliśmy się ze sobą i choć widywaliśmy się każdego dnia, przestali­śmy się do siebie odzywać. Później szedłem ulicą, zauważyłem go i po prostu roześmialiśmy się! Uważam, że oni mieli o wiele większe szanse, ponieważ w ich składzie był Vince, który załatwiał koncerty i podchodził to tego zada­nia naprawdę poważnie. Ostatecznie Martin dołączył do nich, choć występo­wał ze mną i z innym moim zespołem – Film Noir.

Gary Smith: Robert Allen miał co tydzień inną kapelę! Martin grał w obu grupach: French Look i Composition Of Sound. Wydaje mi się, że Vince również udzielał się w kilku zespołach. Było mnóstwo grup w Basildon i okolicach, a każda z nich próbowała wykraść talent innej.

Po zawarciu przymierza Clarke i Allen wyprowadzili się z rodzinnych domów i zamieszkali w miejscu, które Allen nazwał: (…) squatem, choć dla faceta, który był jego właścicielem, brzmi to jak obelga!

Ich nowym gospodarzem był Pete Hobbs, były perkusista No Romance In China. Vince Clarke: Wynajmował nam pokój i mieszkaliśmy tam we trójkę.

Trudne bez wątpienia warunki spowodowały, że będący wówczas na zasiłku Clarke stał się jeszcze bardziej zdeterminowany w drodze do osią­gnięcia sukcesu.

Robert Marlow: Vince rzadko bywał w mieszkaniu. Nie ujmuję Martinowi niczego z jego muzycznego talentu, ale na początku to dzięki osobowości i pragmatyzmowi Vince’a mogli grać koncerty. Każdego dnia był w pocią­gu do Londynu, szukał miejsc, gdzie mogliby zagrać. Pozostali domownicy, cóż… Ja nie wybierałem się do college’u i zwykle siedziałem w domu, paląc trawkę. Vince wstawał, mył się i wychodził.

Martin Gore i Andy Fletcher pracowali w City. Najwięcej wolnego czasu miał Clarke. Zorganizowanie koncertu nieznanej grupy nie było łatwym zadaniem. Clarke szybko zrozumiał, że w czasie poszukiwań miejsc, w któ­rych mogliby zagrać, bardzo pomocna będzie taśma demo. Po przyjęciu Dave’a Gahana, w małym studiu o dość nietypowej nazwie Lower Wapping Conker Company w Barking w Essex, Vince zorganizował pierwszą sesję nagraniową przyszłego Depeche Mode.

Wspomnienia Vince’a Clarke’a na temat tamtej sesji są dosyć mgliste: Miałem pewne doświadczenie, bo wcześniej byłem już raz w studiu. Pamiętam, że nagraliśmy cztery piosenki. Żaden z nas nie wiedział, czym jest pogłos. Nie potrafiliśmy zrozumieć, dlaczego nagranie nie brzmiało tak dobrze jak demo, które zrobiłem wcześniej.

Gary Smith towarzyszył zespołowi podczas sesji i prawdopodobnie jest w tej chwili jedynym posiadaczem kasety z tego nagrania (zapis sesji zaginął): Composition Of Sound zapłacili pięćdziesiąt funtów za jedną ta­śmę w studiu, a ja byłem jedyną osobą z magnetofonem z możliwością prze­grywania z taśmy na taśmę. Zrobiłem po jednej kopii dla każdego członka zespołu – w sumie było pięć sztuk. Fletch uważa, że wszystkie gdzieś się po­gubiły. Moja jest chyba ostatnia. Nie słyszał jej od lat. W każdym razie demo jest bardzo surowe.

Andy Fletcher zapytany przez Stephena Daltona, jak demo brzmiałoby dzisiaj, odparł: Przypuszczam, że jak Cure lub coś w tym rodzaju! Jest cał­kiem dobre. Jest? No cóż, możliwe. Widmo gotyckiego wizerunku Roberta Smitha wciąż wisiało nad Composition Of Sound. Ze wspomnień Martina Gore’a z pierwszej wizyty zespołu w studiu najwyraźniejsze jest to o kłopo­tliwym syntezatorze Yamaha CS5: Kojarzysz ten dźwięk – UAUGH? Byłem nim zachwycony przez całe wieki i kiedy nagraliśmy nasze pierwsze demo, we wszystkich kawałkach był ten sam odgłos.

Vince miał wreszcie coś, co mógł zaprezentować potencjalnym wydaw­com.

Zachowany plakat, wykonany przez Rodneya Martina – który tym razem użył bardziej futurystycznego liternictwa – zapowiadał koncert Composition Of Sound w Sound Top Alex na sobotę 21 czerwca 1980 roku. Znaczenie dwupłatowego samolotu i rowerów pozostawiało otwarte inter­pretacje. Dzieło starannie skopiowano w pracy u Andy’ego Fletchera i roz­klejono w mieście.

Według Roberta Marlowa: (…) w Basildon nie było sal nadających się na występy. Fakt ten potwierdził Fletcher: Ponieważ w Basildon nie można było grać, występowaliśmy najczęściej w Southend. Ludzie byli tam ogrom­nie przywiązani do R&B, działała też scena soulowa The Goldmine i tym podobne. Southend było naprawdę wspaniałe – The Feelgoods, R&B wymie­szany z soulem

Konflikt pomiędzy Vincem i Robem musiał zostać zażegnany do 21 czerwca 1980 roku. Allen był bowiem pośrednio zaangażowany w wy­stęp Composition Of Sound jako operator oświetlenia: Top Alex mieściło się w pubie o nazwie The Alexandra, wyjaśnił Marlow. Zajmowali pomiesz­czenie na najwyższym piętrze – stąd nazwa Top Alex. Obsługiwałem światła – włączałem je i wyłączałem! Coś na zasadzie: „Co chcecie do tej piosenki? Włączone czy wyłączone?”.

Reportaż Steve’a Taylora w „Smash Hits” daje lepsze wyobrażenie tego występu: Dave Gahan wspomina debiut w Top Alex, pubie w Southend, któ­ry na co dzień jest bastionem R&B: „Poszło nam naprawdę nieźle – kiwali głowami w rytm naszego popu”.

Mając jedynie trzy przenośne syntezatory monofoniczne i automat perkusyjny, Composition Of Sound podróżowali bez zbędnego balastu.

Stosowali w praktyce rozwiązania Fletcha: Nie potrzebowałeś wzmac­niacza, bo wystarczyło podpiąć syntezator do systemu nagłaśniającego. Niedoświadczonych chłopców z Basildon nie było stać na eleganckie sta­tywy pod keyboardy.

Robert Marlow: Nie używali stojaków w kształcie litery X, ponieważ, jak przypuszczam, musieliby je kupić. Używali krzeseł, stołków barowych lub skrzynek po piwie przykrytych materiałem. Syntezatory monofoniczne miały pewną zaletę – aby powstało odpowiednie brzmienie, kompozycja musia­ła być bardzo prosta. Wszystkie piosenki pisał Vincent. Kiedy słucha się ich teraz, nie brzmią wstrząsająco, ale to były dobre kawałki. To są dobre kawał­ki. Dla mnie po prostu fantastyczne! Melodia zamykająca „Dreaming Of Me” współgra z akordem, na którym ten numer jest oparty. Vince spędzał całe godziny, siedząc i powtarzając: „Dobra, Martin, twoja kolej”.

Marlow skomentował technikę gry na keyboardzie stosowaną przez Fletchera, a raczej jej brak: Grał, ale najczęściej było to po prostu powtarza­nie nut. Trudno było się zorientować, czy Fletcher gra, czy nie – to kolejna zaleta kompozycji Vince’a. Broniąc się, Andy stwierdził później: W tamtych czasach nie musiałeś być wspaniałym muzykiem, wystarczyło mieć przyzwo­ite pomysły. Próbując tworzyć nową muzykę, zaczynaliśmy tylko z basem i gitarą. Byliśmy młodzi, a pod wpływem punka i nowej fali wszyscy chcieli tworzyć coś oryginalnego i interesującego. Kiedy na rynku pojawiły się bar­dzo tanie syntezatory, możliwość uzyskiwania ciekawych dźwięków niskim kosztem stała się bardzo ekscytująca.

W czasie gdy Vince Martin nie występował i nie organizował kon­certów, udoskonalał swoje zdolności kompozytorskie, przygotowując się do pierwszych garażowych prób zespołu w domu rodzinnym Martinów w Mynchens. Wśród znajomych, którzy zaglądali na te próby, był także Robert Marlow: Odbywało się to w trzypiętrowym budynku z garażem. Mama Vince’a nie lubiła hałasu. Była utalentowaną krawcową i szyła kombinezo­ny dla kierowców rajdowych. Siedziała na ostatnim piętrze w pomieszczeniu w rodzaju własnego zakładu krawieckiego. Kiedy znajomi Vince’a dzwonili do drzwi, musiała zbiegać na dół, żeby im otworzyć! Szliśmy do garażu, a tam stało czterech facetów ze słuchawkami na uszach, bo mama Vince’a wścieka­ła się, że przeszkadzają jej i sąsiadom – czasami było tam naprawdę głośno. Słychać było tylko stukanie w klawisze syntezatorów i głos Gahany’ego, który szeptał „Light switch, man switch…”. Siedzieliśmy tam przez chwilę, a potem mówiliśmy, „Dobra, Vince, do zobaczenia później”. Po pewnym czasie wizy­ty stały się o wiele poważniejsze. Dodałem coś od siebie do „Photographic” – Vince szukał środkowej ósemki, więc dołożyłem ją.

Marlow zapewnia, że Vince Clarke był autorem wszystkich utworów Composition Of Sound, włącznie z nigdy niepublikowanymi Reason Man Tomorrow’s Dance. Ówczesne, cieszące się coraz większą popularnością, występy grupy wciąż opierały się o covery – The Price Of Love The Everly Brothers, I Like It Gerry’ego & The Pacemakers, Then I Kissed Her The Beach Boys, czy Mouldy Old Dough Lieutenant Pigeon. Wiele z nich pocho­dziło z czasów przed przyjęciem do zespołu Gahana.

Robert Marlow: Grali instrumentalny utwór Martina „Big Muff”, a także „Ice Machine”. Myślę, że „Dreaming Of Me” było wykonywane w odmienny sposób od wersji, która ostatecznie została nagrana. Zaczęli używać sekwen­cerów i wszystko stało się bardziej uporządkowane. „Photographic” cieszyło się dużą popularnością. Pamiętam, że na początku przez cały czas wszyscy grali tylko oktawy, ale brzmiało to naprawdę dobrze, świeżo i ekscytująco. Jedyną anomalią wśród utworów Composition Of Sound był Television Set, o którym wczesny Serwis Informacyjny Depeche Mode napisał: To popu­larna piosenka grana przez Depeche Mode, ale żaden z członków zespołu nie jest jej autorem.

Marlow wyjaśnił tę zagadkę: W tamtym czasie w szkole obok Norman & The Worms istniał jeszcze jeden zespół, w którym Martin grał razem z dwo­ma hippisami. Nie pamiętam ich imion, ale jeden z nich napisał „Television Set”. Słowa tego kawałka były naprawdę dobre: „Did you see them running to me, babe; Did you see the light in their eyes; I’m just a mass of communi­cation; I sell what everyone buys… I’m just a television set”. Martin dopisał chwytliwy syntezatorowy riff i włączył numer do repertuaru.

Piosenka, mimo zalet, została usunięta przez Vince’a z setlisty: Napisał ją znajomy Martina. Nie wiem, jak i skąd dostaliśmy ten kawałek, ale grali­śmy go. Myślę, że nie zdecydowaliśmy się na nagranie, ponieważ nie byłoby z tego pieniędzy. W innym przypadku pewnie znalazłby się na pierwszym albumie Depeche Mode.

Wspólny wydatek – pięćdziesiąt funtów na pierwsze demo – zaczął się opłacać.

Robert Marlow: Grali bardzo często w Crocs w Rayleigh. Świetna sala i na dodatek żywy krokodyl! To był klimat w stylu lat siedemdziesiątych.

Vince Clarke wspomina, że Composition Of Sound zagrali w Crocs kilka koncertów w ramach tak zwanych Futurist Nights: Budynek wciąż stoi, teraz nazywa się The Pink Toothbrush. To speluna, ale wcześniej było naprawdę przyjemnie. Mieli krokodyla w klatce. Chyba w końcu dorwało ich Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Występowaliśmy tam regularnie w sobotnie noce. Raz nawet graliśmy z Soft Cell.

Twórcą Futurist Nights był Steve Brown. Możliwe, że jego znajomość z Davem Gahanem odegrała pewną rolę w zorganizowaniu pierwszego koncertu Composition Of Sound w Crocs 16 sierpnia 1980 roku. Brown wspomina: Wtedy to miejsce nazywało się Glamour Club. Pracowałem jako bramkarz, a Dave często tam bywał. To w tym klubie odbyły się pierwsze kon­certy Culture Club, a także Soft Cell. Marc Almond nie wypadł zbyt dobrze i w autobiografii napisał coś w rodzaju: „Miejsce nazywało się Glamour Club, ale bardziej glamour jest jajko sadzone!”. Wszyscy byliśmy zażenowani!

Być może niezbyt dobre przyjęcie Soft Cell w Essex miało związek z za­ściankowością, a może Composition Of Sound byli po prostu lepsi? Pewne jest, że występy COS zawsze wywoływały burzę w Crocs. Steve Brown nie potrafi jednak wytłumaczyć dlaczego. Byli fantastycznie przyjmowani, tak jakby jeden z nas założył zespół i był w tym naprawdę dobry. W Crocs mogli eksperymentować – wiedzieli, że zostaną dobrze przyjęci. Ludzi z Southend było trudno zadowolić. Wszyscy stali i mówili, „No dalej, zaimponuj mi”. Nikt nie słuchał kapel, które występowały przed nimi, ale kiedy na scenę wychodził Dave, ludzie ruszali na parkiet i zaczynali śpiewać razem z nim. Wszystkie dziewczyny dokładnie wiedziały, co będzie następne, i tańczyły w odpowiedni sposób. Dla kogoś, kto bywał tam regularnie, taka reakcja mu­siała być dziwaczna – to się po prostu normalnie się nie zdarzało.

Composition Of Sound zagrali w Crocs’ Glamour Club w sumie pięć koncertów. Steve Brown tak opisał ich typowy występ: Dave zawsze poja­wiał się w Crocs ze swoją dziewczyną Jo Fox – stała z przodu i robiła zdjęcia. To był dziwny spektakl: Gahan obejmował mikrofon, wykonując rozkołysany taniec. Vince wyglądał na bardzo skupionego i zaangażowanego. Reszta po prostu stała – odnosiło się wrażenie, że Vince przykleił im na syntezatorach karteczki z tekstem opisującym, co i kiedy naciskać.

Pewnego wieczoru koncertowi przysłuchiwał się Gary Numan, znajdu­jący się wtedy u szczytu kariery: COS stali na krawędzi parkietu – nie było żadnej sceny, żadnego podwyższenia. Pomyślałem, że są wspaniali, ale nie miałem okazji z nimi pogadać – coś się stało i musiałem wyjść. Nie przyszło mi do głowy, że Beggars Banquet może się nimi zainteresować. Mogłem za­łatwić im kontrakt. Niestety nie pamiętam teraz, czy wspomniałem o nich w Beggars, ale myślę, że tak.

Jak na ironię Beggars Banquet było jedną z wielu wytwórni, które chłod­no potraktowały Vince’a i Dave’a, kiedy ci zaprezentowali demo, chcąc podpisać jakiś kontrakt. Gahan: Ja i Vince byliśmy wszędzie, odwiedziliśmy około dwunastu wytwórni jednego dnia. Rough Trade było naszą ostatnią nadzieją. Pomyśleliśmy, „Na pewno im się spodoba, mają kilka naprawdę złych zespołów”. Ale nawet oni nas odrzucili. Wszyscy tupali do rytmu na­szych piosenek, więc pomyśleliśmy: „To jest to”. Na końcu stwierdzili: „Hej, to jest całkiem niezłe, ale to po prostu nie Rough Trade”.

Vince Clarke tak wspomina czas szukania wytwórni: Dosyć ekscytujące doświadczenie. Chodziliśmy ubrani w nasze futurystyczne ciuchy. Najmilej potraktowano nas w Rough Trade – byli gotowi usiąść i posłuchać nagrania. Wtedy jeszcze można było tak robić – wejść do wytwórni z taśmą i zapytać „Zagracie to?”. Przesłuchiwali taśmę w biurze, po czym mówili „Nie”. Wątpię, żeby dziś ktoś przeszedł choćby przez drzwi. W każdym razie w Rough Trade powiedzieli: „Posłuchajcie, nie jesteśmy tym zainteresowani, ale może weź­mie to Daniel Miller, bo właśnie założył nową wytwórnię Mute Records. Daniel posłuchał nas przez jakieś pięć sekund i powiedział: „Nie!”.

Miller dobrze pamięta tamto krótkie spotkanie: Byłem w Rough Trade. Nieżyjący już Scotta Piering, który stał się bardzo znanym prezenterem radio­wym i wpływową postacią muzyki niezależnej, zawołał: „Daniel, chodź tutaj i poznaj tych gości, może cię to zainteresować”. A to byli ci okropni, prysz­czaci New Romantics – wtedy strasznie tego nienawidziłem. Załatwiałem właśnie sprawy związane z drukiem okładki Fad Gadget. Było z tym trochę problemów, więc tylko popatrzyłem na nich i pomyślałem: „Nie muszę te­raz tego słuchać”, po czym wróciłem do pracy. Reakcja Dave’a Gahana na zachowanie Millera była ostra: Przyszliśmy z naszym nagraniem do Rough Trade i na końcu powiedzieli nam: „Całkiem nieźle, ale to nie Rough Trade. Jednak znamy kogoś, komu może się to spodobać”. Wtedy wszedł Daniel. Zapytaliśmy „Co o tym myślisz, Dan?”, a on odwrócił się, spojrzał na nas i wyszedł, trzaskając drzwiami. Pomyśleliśmy, „Sukinsyn!”.

Oprócz regularnych występów w Crocs, Composition Of Sound zna­leźli przypadkowo kolejną bazę. Gary Smith był przy tym obecny: Miałem znajomego, którego rodzice prowadzili pub w Deptford. Regularnie występo­wały tam różne zespoły. Powlekliśmy się tam z Vincem, żeby zaprezentować demo. Posłuchali muzyki i powiedzieli: „To nie jest do końca to, czego chcą nasi klienci. Ale mamy znajomego, który prowadzi inny pub i może on bę­dzie zainteresowany. Tutaj macie numer, zadzwońcie do niego”. Dostaliśmy nazwę The Bridgehouse, którą zresztą znaliśmy, i nie wierzyliśmy własnym oczom. Zadzwoniliśmy do tego faceta, a on odpowiedział: „Ależ oczywiście, przyjdźcie”. Na początek dał im szansę zagrania tylko podczas jednego wie­czoru, więc namówiliśmy jak najwięcej ludzi do przyjścia na koncert. Zespół wypadł świetnie, a on zaprosił nas ponownie: „Przynajmniej wypełniliście klub – możecie przyjść w przyszłym tygodniu!”.

Facet, o którym mowa, to Terry Murphy, zajmujący się promocją w The Bridgehouse w londyńskim Canning Town. Swego czasu ta mała, miesz­cząca trzysta pięćdziesiąt osób sala była jednym z najpopularniejszych pubów koncertowych w Londynie. Gośćmi byli między innymi Generation X i The Buzzcocks. Okazało się, że lekki synth pop Composition Of Sound zyskał uznanie wśród klientów Murphy’ego. Stało się tak w dużej mierze dzięki kontynuowanej przez Gahana taktyce „wynajmowania tłumu”. Composition Of Sound, supportowani przez The Comsat Angels z Sheffield, wystąpili w Bridgehouse 24 września 1980 roku. W takim wieku myślisz, że jesteś lepszy, ale w rzeczywistości to oni byli o wiele lepsi od nas, przyzna­je Vince Clarke. Nagrali później kilka albumów. Bootleg z występu COS w Bridgehouse z 30 października 1980 roku ujawnia punkową zadziorność w piosenkach takich jak Television Set, niekoniecznie zapowiadającą to, co miało nadejść.

Robert Elms, prezenter radiowy, był świadkiem innego wczesnego kon­certu COS w miejscu najdziwniejszym ze wszystkich: Rzecz działa się nad warzywniakiem albo pralnią chemiczną lub czymś w tym rodzaju. W rze­czywistości był to pokój o powierzchni około sześciu metrów kwadratowych. Przyszło tam jakieś dziesięć osób ze śmiesznymi fryzurami i w workowatych spodniach. Pomyślałem: „Tutaj nie może zagrać żaden zespół”. Spojrzałem tych czterech zatrważająco młodych chłopców (to znaczy ja miałem osiem­naście albo dziewiętnaście lat, a oni wyglądali jak mój młodszy brat!) – chu­dzi uczniowie, stojący przy keyboardach Bontempi! Pomyślałem, „Boże, oni będą beznadziejni”. Miało się właśnie takie wrażenie. Potem zaczęli grać i… nie byli beznadziejni. Deb Mann: Mieli już wtedy niewielkie grono fanów. We wczesnym okresie wśród ich publiczności było sporo modnych gotów, a Dave był bardzo na czasie.

Martin Mann wspomina jeszcze jeden występ w Bridgehouse: Byłem z nimi w garderobie, zanim wyszli na scenę. Najpierw wystąpił zespół o nazwie Industrial News, naprawdę ciężkie granie. Powiedziałem: „Jak dla mnie są zbyt industrialni” – to było coś w rodzaju punkmetalu. Kiedy wyszli Composition Of Sound, wszystko zabrzmiało zupełnie inaczej. Uruchomili stary automat perkusyjny, który w pewnym momencie się zatrzymał. Ktoś z tyłu krzyknął „Wrzuć monetę!”. Mimo to wypadli świetnie. Wciąż pamię­tam kilka piosenek, które wykonali, a których nigdy nie nagrali. W tamtych czasach mieli jeszcze pełny makijaż, a Dave dodatkowo sterczące włosy – taki był ich image, zanim odnieśli sukces.

Robert Marlow: Zawsze przychodziło wielu fanów. Laurence Stewart woził ich wielkim białym fordem transitem. Po jednym z koncertów w The Bridgehouse tłum ludzi zapakował się do tego forda, bo Bridgehouse znaj­dowało się na pustkowiu, gdzieś we wschodnim Londynie. Zespół zagrał wspaniały koncert, a my wszyscy w pełnym rynsztunku tłoczyliśmy się z tyłu. Widzieliśmy tylko pudło z syntezatorem Vince’a, przesuwające się do drzwi. Ten pieprzony instrument wypadł na drogę! Zatrzymaliśmy się. Trzeba było widzieć wtedy twarz Vince’a – był blady jak ściana. Popędziliśmy, spodzie­wając się, że znajdziemy pudło pełne luźno latających kabli i pojedynczych klawiszy, ale wszystko było w porządku! Bardziej prawdopodobne, że to my wypadaliśmy z furgonetki – śmiał się Vince Clarke, potwierdzając tę anegdotę. Laurence Stewart był budowlań­cem i miał transita, więc gdy graliśmy koncerty w Londynie, woził nas.

Gary Smith: Paul Redmond był chyba przez jakiś czas menedżerem COS. Jeden z ich znajomych miał furgonetkę, a każdy, kto posiadał taki pojazd, był w tamtym czasie bardzo cenny – mógł przewozić sprzęt!

Zapytany o Paula Redmonda jako menedżera, Vince Clarke odpowiada: Ach, niesławny Paul Redmond! Bardziej interesowały go sprawy Dave’a – był jego przyjacielem i jego menedżerem. To jeden z tych kolesi, którzy chodzili do Blitz – myślę, że to on wprowadził tam Dave’a. W każdym razie trudnił się murarstwem, a ten zawód był w tamtych czasach całkiem dobrze płatny. Dzięki temu mógł kupić dużo sprzętu – kiedy grał w zespole Roba Allena, miał dwa syntezatory!

Andy Fletcher grał na instrumencie, który doskonale nadawał się do wykonywania partii basu. Chciał kupić gitarę basową, ale przekonaliśmy go do odpowiedniego syntezatora, twierdzi Clarke. W przypadku Fletchera odpowiedni syntezator oznaczał wyceniony promocyjnie na 295 funtów Moog Prodigy. Był to potężny syntezator monofoniczny, bez możliwości programowania.

Nadchodziły kolejne zmiany. Dnia 29 października 1980 roku zespół grał koncert na piętrze klubu jazzowego Ronniego Scotta w londyńskim Soho podczas imprezy Rock Night. Tuż przed występem niezgrabna na­zwa Composition Of Sound została odrzucona na rzecz czegoś modniej­szego: Depeche Mode. Martin Gore: Nazwę Depeche Mode zaproponował Dave. Uczył się projektowania mody, wystaw sklepowych i czytał magazyn Depeche Mode, co znaczy „szybka moda” lub „list ekspresowy”. Podoba mi się brzmienie tej nazwy. Dee Dye: Dave denerwował się, kiedy ktoś wymawiał to Day-pech-ay Mode z akcentem z Essex i upierał się przy wy­mowie francuskiej z niemym „e”. Wziął nazwę z francuskiego magazynu poświęconego modzie, stojącego na półkach w bibliotece college’u.

Dee Dye uczestniczyła w koncercie u Ronniego Scotta: Pojechaliśmy na ten występ vanem razem z całym sprzętem. Atmosfera przed koncer­tem była dosyć napięta – Dave denerwował się, bo na widowni byli ludzie z wytwórni. Vince był spokojny i bardziej zainteresowany swoim „elec-trickery”*, jak to nazywał. Wszyscy przechadzali się nerwowo, pijąc piwo. Pamiętam, że koncert wypadł tak, jak powinien. Odstawialiśmy nasze głup­kowate tańce, krzycząc i wznosząc toasty za piosenki. Namawialiśmy inne osoby z publiczności do kołysania się i tupania. Odpowiedni nastrój był tego dnia obowiązkowy. Kiedy skończyli grać, Dave bardzo się ekscytował – powiedział, że miał dobre przeczucie odnośnie do tego wieczoru. Vince Clarke: Wszystko naprawdę nabrało rozpędu – w jednej chwili graliśmy w Crocs, w następnej mieliśmy koncerty w Londynie. To rozkręciło się bar­dzo szybko!

Jo Gahan również czuła, że szczęście zaczęło sprzyjać Depeche Mode: Byłam z Davem, kiedy Depeche mieli pierwsze koncerty w Crocs i The Bridgehouse. To były niesamowite noce, wśród życzliwych przyjaciół, gdzie panowała naprawdę dobra atmosfera. Depeche byli tacy cool, tacy inni. Po kilku koncertach wśród publiczności zaczęli pojawiać się nowi fani. Trochę szkoda, że nie wszyscy znajomi mogli ich oglądać. Ludzie tacy jak Steve Hill zabierali nas vanami, którymi przewozili sprzęt z koncertu na koncert.

Dave Gahan wciąż studiował w Southend College of Technology. Larry Moore, członek Związku Studentów, zorganizował tam 14 listopada 1980 roku wieczór koncertowy: Na szczycie listy byli The Leapers, po których wie­le się spodziewano i którzy regularnie pojawiali się w rubryce muzycznej ba­sildońskiego „Evening Echo”. No.6 też był gdzieś na liście… Depeche Mode zostali wpisani jako trzeci zespół od góry. Wypadli zde­cydowanie najlepiej. Po koncercie rozdawałem w szatni curry na wynos i zapytałem Dave’a Gahana, czy chcieliby wrócić na jeszcze jeden koncert. Spiorunował mnie wzrokiem i powiedział, że owszem, ale pod warunkiem, że będą gwiazdą programu. „Ha!” prychnąłem, odwracając się. „Nie je­steście aż tak dobrzy!”. Zasłynąłem jako koleś, który odmówił im występu w Southend College. Myślę, że miałem powód!

W tym samym miesiącu w „Evening Echopojawiła się pierwsza wzmianka o Depeche Mode: Elegancja mogłaby przesądzić sprawę dla Mode – niektóre z wyperfumowanych, zniewieściałych futurystycznych ze­społów pop mogłyby pucować buty tym czterem facetom z Basildon. Oto Depeche Mode, zespół, który może zajść daleko, jeśli tylko ktoś skieruje ich do przyzwoitego krawca.

Robert Tailor przyznał, że autor artykułu miał trochę racji: W „Evening Echo” mieli świetny nagłówek: „Elegancja mogłaby przesądzić sprawę dla Mode”. Lokalne brukowce zawsze wyskakują z czymś, co przyciąga uwa­gę – na przykład: „Ta banda młodzieniaszków zajdzie daleko z odlotowy­mi ubraniami” czy cokolwiek innego. Wszyscy wyglądaliśmy jak kretyni! Byliśmy śmieszni – ten makijaż i fryzury… Pamiętam, że moja dziewczyna powiedziała kiedyś, że mężczyźni są beznadziejni w robieniu makijażu, bo zawsze patrzą prosto w lustro, a nigdy w różne strony. Zawsze bawiło mnie to, że Martin i Fletch ciągle pracowali. Kiedy grali koncerty jako Depeche Mode w The Bridgehouse czy gdzie indziej, musieli zdejmować garnitu­ry i wkładać futurystyczne uniformy. Kiedyś poszliśmy z Fletchem na zakupy. Wtedy akurat panował szał na noszenie czegoś w rodzaju baletek – ja byłem szczęściarzem, bo musiałem je mieć na zajęcia teatralne. Nie mo­gliśmy znaleźć odpowiednich nigdzie w Basildon – wystarczyło spojrzeć na Andy’ego; miał ogromne stopy! Wychodził na scenę w piłkarskich getrach i futrzanych kapciach!

Problemy z modą bawiły również Gahana: Andy miał na sobie pumpy, kapcie i piłkarskie getry. Komedia! Twarz Martina była w połowie poma­lowana na biało, a Vince wyglądał jak uchodźca z Wietnamu – opalona facjata, czarne włosy i opaska na czole! Clarke: Fletcher, Martin i ja nie mieliśmy o tym pojęcia. To Dave był mistrzem stylu! Pamiętam czas, kie­dy ludzie nosili pantofle do karate – czarne, miękkie, bez pasków. Oprócz Fletcha każdy z nas miał coś takiego. Andy nie mógł znaleźć rozmiaru, któ­ry by na niego pasował, więc ostatecznie wyszedł na scenę w kapciach!

W tym czasie Vince Martin, chcąc uniknąć niezręcznych sytuacji, zde­cydował się na zmianę nazwiska. Od tego momentu znany jest jako Vince Clarke. Kiedy napisano o nas pierwszy artykuł, wysłałem do gazety zdjęcie z sesji, którą zrobił w moim garażu Paul Crick. Wszyscy byliśmy ubrani w szare płaszcze. Udzieliliśmy wywiadu i wtedy uświadomiłem sobie, że jeśli pojawi się tam moje nazwisko, będę miał problemy, bo wciąż pobiera­łem zasiłek dla bezrobotnych. Zadzwoniłem spanikowany do ludzi z gazety i powiedziałem, „Proszę, nie drukujcie mojego prawdziwego nazwiska”. Ale dlaczego Clarke? W tamtym czasie przyjaciel Dave’a, Paul Valentine, interesował się Ameryką lat pięćdziesiątych. Był wtedy w Stanach DJ o nazwisku Dick Clarke*. Pomyślałem: „No cóż, nie mogę się tak nazywać, bo nikt nie uwierzy, że mam na imię Dick! Dlatego zmienię to po prostu na Vince Clarke”.

Dziwaczne piosenki, przyciągający uwagę frontman i charakterystycz­na nazwa – jedyną rzeczą, której jeszcze brakowało zespołowi, był kon­trakt.

17 marca oficjalną premierę miał najnowszy album Depeche Mode - "Spirit". Przy tej okazji przedstawiamy fragment biografii zespołu Depeche Mode: "Obnażeni" autorstwa Jonathana Millera, wydanej przez wydawnictwo "In Rock".

Niezbyt obiecujący debiut sceniczny Composition Of Sound z osiem­nastoletnim wokalistą, Davem Gahanem, miał miejsce 14 czerwca 1980 roku w szkole Nicholas Comprehensive przy Leinster Road w Basildon. Skromny, ręcznie wykonany plakat, zaprojektowany przez Rodneya, bra­ta Vince’a, tak zapowiadał pierwszy publiczny występ zespołu: Dyskoteka z udziałem French Look i Composition Of Sound w Nicholas School 14 czerw­ca o 19:30.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone