W czasie gdy Vince Martin nie występował i nie organizował koncertów, udoskonalał swoje zdolności kompozytorskie, przygotowując się do pierwszych garażowych prób zespołu w domu rodzinnym Martinów w Mynchens. Wśród znajomych, którzy zaglądali na te próby, był także Robert Marlow: Odbywało się to w trzypiętrowym budynku z garażem. Mama Vince’a nie lubiła hałasu. Była utalentowaną krawcową i szyła kombinezony dla kierowców rajdowych. Siedziała na ostatnim piętrze w pomieszczeniu w rodzaju własnego zakładu krawieckiego. Kiedy znajomi Vince’a dzwonili do drzwi, musiała zbiegać na dół, żeby im otworzyć! Szliśmy do garażu, a tam stało czterech facetów ze słuchawkami na uszach, bo mama Vince’a wściekała się, że przeszkadzają jej i sąsiadom – czasami było tam naprawdę głośno. Słychać było tylko stukanie w klawisze syntezatorów i głos Gahany’ego, który szeptał „Light switch, man switch…”. Siedzieliśmy tam przez chwilę, a potem mówiliśmy, „Dobra, Vince, do zobaczenia później”. Po pewnym czasie wizyty stały się o wiele poważniejsze. Dodałem coś od siebie do „Photographic” – Vince szukał środkowej ósemki, więc dołożyłem ją.
Marlow zapewnia, że Vince Clarke był autorem wszystkich utworów Composition Of Sound, włącznie z nigdy niepublikowanymi Reason Man i Tomorrow’s Dance. Ówczesne, cieszące się coraz większą popularnością, występy grupy wciąż opierały się o covery – The Price Of Love The Everly Brothers, I Like It Gerry’ego & The Pacemakers, Then I Kissed Her The Beach Boys, czy Mouldy Old Dough Lieutenant Pigeon. Wiele z nich pochodziło z czasów przed przyjęciem do zespołu Gahana.
Robert Marlow: Grali instrumentalny utwór Martina „Big Muff”, a także „Ice Machine”. Myślę, że „Dreaming Of Me” było wykonywane w odmienny sposób od wersji, która ostatecznie została nagrana. Zaczęli używać sekwencerów i wszystko stało się bardziej uporządkowane. „Photographic” cieszyło się dużą popularnością. Pamiętam, że na początku przez cały czas wszyscy grali tylko oktawy, ale brzmiało to naprawdę dobrze, świeżo i ekscytująco. Jedyną anomalią wśród utworów Composition Of Sound był Television Set, o którym wczesny Serwis Informacyjny Depeche Mode napisał: To popularna piosenka grana przez Depeche Mode, ale żaden z członków zespołu nie jest jej autorem.
Marlow wyjaśnił tę zagadkę: W tamtym czasie w szkole obok Norman & The Worms istniał jeszcze jeden zespół, w którym Martin grał razem z dwoma hippisami. Nie pamiętam ich imion, ale jeden z nich napisał „Television Set”. Słowa tego kawałka były naprawdę dobre: „Did you see them running to me, babe; Did you see the light in their eyes; I’m just a mass of communication; I sell what everyone buys… I’m just a television set”. Martin dopisał chwytliwy syntezatorowy riff i włączył numer do repertuaru.
Piosenka, mimo zalet, została usunięta przez Vince’a z setlisty: Napisał ją znajomy Martina. Nie wiem, jak i skąd dostaliśmy ten kawałek, ale graliśmy go. Myślę, że nie zdecydowaliśmy się na nagranie, ponieważ nie byłoby z tego pieniędzy. W innym przypadku pewnie znalazłby się na pierwszym albumie Depeche Mode.
Wspólny wydatek – pięćdziesiąt funtów na pierwsze demo – zaczął się opłacać.
Robert Marlow: Grali bardzo często w Crocs w Rayleigh. Świetna sala i na dodatek żywy krokodyl! To był klimat w stylu lat siedemdziesiątych.
Vince Clarke wspomina, że Composition Of Sound zagrali w Crocs kilka koncertów w ramach tak zwanych Futurist Nights: Budynek wciąż stoi, teraz nazywa się The Pink Toothbrush. To speluna, ale wcześniej było naprawdę przyjemnie. Mieli krokodyla w klatce. Chyba w końcu dorwało ich Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Występowaliśmy tam regularnie w sobotnie noce. Raz nawet graliśmy z Soft Cell.
Twórcą Futurist Nights był Steve Brown. Możliwe, że jego znajomość z Davem Gahanem odegrała pewną rolę w zorganizowaniu pierwszego koncertu Composition Of Sound w Crocs 16 sierpnia 1980 roku. Brown wspomina: Wtedy to miejsce nazywało się Glamour Club. Pracowałem jako bramkarz, a Dave często tam bywał. To w tym klubie odbyły się pierwsze koncerty Culture Club, a także Soft Cell. Marc Almond nie wypadł zbyt dobrze i w autobiografii napisał coś w rodzaju: „Miejsce nazywało się Glamour Club, ale bardziej glamour jest jajko sadzone!”. Wszyscy byliśmy zażenowani!
Być może niezbyt dobre przyjęcie Soft Cell w Essex miało związek z zaściankowością, a może Composition Of Sound byli po prostu lepsi? Pewne jest, że występy COS zawsze wywoływały burzę w Crocs. Steve Brown nie potrafi jednak wytłumaczyć dlaczego. Byli fantastycznie przyjmowani, tak jakby jeden z nas założył zespół i był w tym naprawdę dobry. W Crocs mogli eksperymentować – wiedzieli, że zostaną dobrze przyjęci. Ludzi z Southend było trudno zadowolić. Wszyscy stali i mówili, „No dalej, zaimponuj mi”. Nikt nie słuchał kapel, które występowały przed nimi, ale kiedy na scenę wychodził Dave, ludzie ruszali na parkiet i zaczynali śpiewać razem z nim. Wszystkie dziewczyny dokładnie wiedziały, co będzie następne, i tańczyły w odpowiedni sposób. Dla kogoś, kto bywał tam regularnie, taka reakcja musiała być dziwaczna – to się po prostu normalnie się nie zdarzało.
Composition Of Sound zagrali w Crocs’ Glamour Club w sumie pięć koncertów. Steve Brown tak opisał ich typowy występ: Dave zawsze pojawiał się w Crocs ze swoją dziewczyną Jo Fox – stała z przodu i robiła zdjęcia. To był dziwny spektakl: Gahan obejmował mikrofon, wykonując rozkołysany taniec. Vince wyglądał na bardzo skupionego i zaangażowanego. Reszta po prostu stała – odnosiło się wrażenie, że Vince przykleił im na syntezatorach karteczki z tekstem opisującym, co i kiedy naciskać.
Pewnego wieczoru koncertowi przysłuchiwał się Gary Numan, znajdujący się wtedy u szczytu kariery: COS stali na krawędzi parkietu – nie było żadnej sceny, żadnego podwyższenia. Pomyślałem, że są wspaniali, ale nie miałem okazji z nimi pogadać – coś się stało i musiałem wyjść. Nie przyszło mi do głowy, że Beggars Banquet może się nimi zainteresować. Mogłem załatwić im kontrakt. Niestety nie pamiętam teraz, czy wspomniałem o nich w Beggars, ale myślę, że tak.
Jak na ironię Beggars Banquet było jedną z wielu wytwórni, które chłodno potraktowały Vince’a i Dave’a, kiedy ci zaprezentowali demo, chcąc podpisać jakiś kontrakt. Gahan: Ja i Vince byliśmy wszędzie, odwiedziliśmy około dwunastu wytwórni jednego dnia. Rough Trade było naszą ostatnią nadzieją. Pomyśleliśmy, „Na pewno im się spodoba, mają kilka naprawdę złych zespołów”. Ale nawet oni nas odrzucili. Wszyscy tupali do rytmu naszych piosenek, więc pomyśleliśmy: „To jest to”. Na końcu stwierdzili: „Hej, to jest całkiem niezłe, ale to po prostu nie Rough Trade”.
Vince Clarke tak wspomina czas szukania wytwórni: Dosyć ekscytujące doświadczenie. Chodziliśmy ubrani w nasze futurystyczne ciuchy. Najmilej potraktowano nas w Rough Trade – byli gotowi usiąść i posłuchać nagrania. Wtedy jeszcze można było tak robić – wejść do wytwórni z taśmą i zapytać „Zagracie to?”. Przesłuchiwali taśmę w biurze, po czym mówili „Nie”. Wątpię, żeby dziś ktoś przeszedł choćby przez drzwi. W każdym razie w Rough Trade powiedzieli: „Posłuchajcie, nie jesteśmy tym zainteresowani, ale może weźmie to Daniel Miller, bo właśnie założył nową wytwórnię Mute Records. Daniel posłuchał nas przez jakieś pięć sekund i powiedział: „Nie!”.
Miller dobrze pamięta tamto krótkie spotkanie: Byłem w Rough Trade. Nieżyjący już Scotta Piering, który stał się bardzo znanym prezenterem radiowym i wpływową postacią muzyki niezależnej, zawołał: „Daniel, chodź tutaj i poznaj tych gości, może cię to zainteresować”. A to byli ci okropni, pryszczaci New Romantics – wtedy strasznie tego nienawidziłem. Załatwiałem właśnie sprawy związane z drukiem okładki Fad Gadget. Było z tym trochę problemów, więc tylko popatrzyłem na nich i pomyślałem: „Nie muszę teraz tego słuchać”, po czym wróciłem do pracy. Reakcja Dave’a Gahana na zachowanie Millera była ostra: Przyszliśmy z naszym nagraniem do Rough Trade i na końcu powiedzieli nam: „Całkiem nieźle, ale to nie Rough Trade. Jednak znamy kogoś, komu może się to spodobać”. Wtedy wszedł Daniel. Zapytaliśmy „Co o tym myślisz, Dan?”, a on odwrócił się, spojrzał na nas i wyszedł, trzaskając drzwiami. Pomyśleliśmy, „Sukinsyn!”.
Oprócz regularnych występów w Crocs, Composition Of Sound znaleźli przypadkowo kolejną bazę. Gary Smith był przy tym obecny: Miałem znajomego, którego rodzice prowadzili pub w Deptford. Regularnie występowały tam różne zespoły. Powlekliśmy się tam z Vincem, żeby zaprezentować demo. Posłuchali muzyki i powiedzieli: „To nie jest do końca to, czego chcą nasi klienci. Ale mamy znajomego, który prowadzi inny pub i może on będzie zainteresowany. Tutaj macie numer, zadzwońcie do niego”. Dostaliśmy nazwę The Bridgehouse, którą zresztą znaliśmy, i nie wierzyliśmy własnym oczom. Zadzwoniliśmy do tego faceta, a on odpowiedział: „Ależ oczywiście, przyjdźcie”. Na początek dał im szansę zagrania tylko podczas jednego wieczoru, więc namówiliśmy jak najwięcej ludzi do przyjścia na koncert. Zespół wypadł świetnie, a on zaprosił nas ponownie: „Przynajmniej wypełniliście klub – możecie przyjść w przyszłym tygodniu!”.
Facet, o którym mowa, to Terry Murphy, zajmujący się promocją w The Bridgehouse w londyńskim Canning Town. Swego czasu ta mała, mieszcząca trzysta pięćdziesiąt osób sala była jednym z najpopularniejszych pubów koncertowych w Londynie. Gośćmi byli między innymi Generation X i The Buzzcocks. Okazało się, że lekki synth pop Composition Of Sound zyskał uznanie wśród klientów Murphy’ego. Stało się tak w dużej mierze dzięki kontynuowanej przez Gahana taktyce „wynajmowania tłumu”. Composition Of Sound, supportowani przez The Comsat Angels z Sheffield, wystąpili w Bridgehouse 24 września 1980 roku. W takim wieku myślisz, że jesteś lepszy, ale w rzeczywistości to oni byli o wiele lepsi od nas, przyznaje Vince Clarke. Nagrali później kilka albumów. Bootleg z występu COS w Bridgehouse z 30 października 1980 roku ujawnia punkową zadziorność w piosenkach takich jak Television Set, niekoniecznie zapowiadającą to, co miało nadejść.
Robert Elms, prezenter radiowy, był świadkiem innego wczesnego koncertu COS w miejscu najdziwniejszym ze wszystkich: Rzecz działa się nad warzywniakiem albo pralnią chemiczną lub czymś w tym rodzaju. W rzeczywistości był to pokój o powierzchni około sześciu metrów kwadratowych. Przyszło tam jakieś dziesięć osób ze śmiesznymi fryzurami i w workowatych spodniach. Pomyślałem: „Tutaj nie może zagrać żaden zespół”. Spojrzałem tych czterech zatrważająco młodych chłopców (to znaczy ja miałem osiemnaście albo dziewiętnaście lat, a oni wyglądali jak mój młodszy brat!) – chudzi uczniowie, stojący przy keyboardach Bontempi! Pomyślałem, „Boże, oni będą beznadziejni”. Miało się właśnie takie wrażenie. Potem zaczęli grać i… nie byli beznadziejni. Deb Mann: Mieli już wtedy niewielkie grono fanów. We wczesnym okresie wśród ich publiczności było sporo modnych gotów, a Dave był bardzo na czasie.
Martin Mann wspomina jeszcze jeden występ w Bridgehouse: Byłem z nimi w garderobie, zanim wyszli na scenę. Najpierw wystąpił zespół o nazwie Industrial News, naprawdę ciężkie granie. Powiedziałem: „Jak dla mnie są zbyt industrialni” – to było coś w rodzaju punkmetalu. Kiedy wyszli Composition Of Sound, wszystko zabrzmiało zupełnie inaczej. Uruchomili stary automat perkusyjny, który w pewnym momencie się zatrzymał. Ktoś z tyłu krzyknął „Wrzuć monetę!”. Mimo to wypadli świetnie. Wciąż pamiętam kilka piosenek, które wykonali, a których nigdy nie nagrali. W tamtych czasach mieli jeszcze pełny makijaż, a Dave dodatkowo sterczące włosy – taki był ich image, zanim odnieśli sukces.
Robert Marlow: Zawsze przychodziło wielu fanów. Laurence Stewart woził ich wielkim białym fordem transitem. Po jednym z koncertów w The Bridgehouse tłum ludzi zapakował się do tego forda, bo Bridgehouse znajdowało się na pustkowiu, gdzieś we wschodnim Londynie. Zespół zagrał wspaniały koncert, a my wszyscy w pełnym rynsztunku tłoczyliśmy się z tyłu. Widzieliśmy tylko pudło z syntezatorem Vince’a, przesuwające się do drzwi. Ten pieprzony instrument wypadł na drogę! Zatrzymaliśmy się. Trzeba było widzieć wtedy twarz Vince’a – był blady jak ściana. Popędziliśmy, spodziewając się, że znajdziemy pudło pełne luźno latających kabli i pojedynczych klawiszy, ale wszystko było w porządku! Bardziej prawdopodobne, że to my wypadaliśmy z furgonetki – śmiał się Vince Clarke, potwierdzając tę anegdotę. Laurence Stewart był budowlańcem i miał transita, więc gdy graliśmy koncerty w Londynie, woził nas.
Gary Smith: Paul Redmond był chyba przez jakiś czas menedżerem COS. Jeden z ich znajomych miał furgonetkę, a każdy, kto posiadał taki pojazd, był w tamtym czasie bardzo cenny – mógł przewozić sprzęt!
Zapytany o Paula Redmonda jako menedżera, Vince Clarke odpowiada: Ach, niesławny Paul Redmond! Bardziej interesowały go sprawy Dave’a – był jego przyjacielem i jego menedżerem. To jeden z tych kolesi, którzy chodzili do Blitz – myślę, że to on wprowadził tam Dave’a. W każdym razie trudnił się murarstwem, a ten zawód był w tamtych czasach całkiem dobrze płatny. Dzięki temu mógł kupić dużo sprzętu – kiedy grał w zespole Roba Allena, miał dwa syntezatory!
Andy Fletcher grał na instrumencie, który doskonale nadawał się do wykonywania partii basu. Chciał kupić gitarę basową, ale przekonaliśmy go do odpowiedniego syntezatora, twierdzi Clarke. W przypadku Fletchera odpowiedni syntezator oznaczał wyceniony promocyjnie na 295 funtów Moog Prodigy. Był to potężny syntezator monofoniczny, bez możliwości programowania.
Nadchodziły kolejne zmiany. Dnia 29 października 1980 roku zespół grał koncert na piętrze klubu jazzowego Ronniego Scotta w londyńskim Soho podczas imprezy Rock Night. Tuż przed występem niezgrabna nazwa Composition Of Sound została odrzucona na rzecz czegoś modniejszego: Depeche Mode. Martin Gore: Nazwę Depeche Mode zaproponował Dave. Uczył się projektowania mody, wystaw sklepowych i czytał magazyn Depeche Mode, co znaczy „szybka moda” lub „list ekspresowy”. Podoba mi się brzmienie tej nazwy. Dee Dye: Dave denerwował się, kiedy ktoś wymawiał to Day-pech-ay Mode z akcentem z Essex i upierał się przy wymowie francuskiej z niemym „e”. Wziął nazwę z francuskiego magazynu poświęconego modzie, stojącego na półkach w bibliotece college’u.
Dee Dye uczestniczyła w koncercie u Ronniego Scotta: Pojechaliśmy na ten występ vanem razem z całym sprzętem. Atmosfera przed koncertem była dosyć napięta – Dave denerwował się, bo na widowni byli ludzie z wytwórni. Vince był spokojny i bardziej zainteresowany swoim „elec-trickery”*, jak to nazywał. Wszyscy przechadzali się nerwowo, pijąc piwo. Pamiętam, że koncert wypadł tak, jak powinien. Odstawialiśmy nasze głupkowate tańce, krzycząc i wznosząc toasty za piosenki. Namawialiśmy inne osoby z publiczności do kołysania się i tupania. Odpowiedni nastrój był tego dnia obowiązkowy. Kiedy skończyli grać, Dave bardzo się ekscytował – powiedział, że miał dobre przeczucie odnośnie do tego wieczoru. Vince Clarke: Wszystko naprawdę nabrało rozpędu – w jednej chwili graliśmy w Crocs, w następnej mieliśmy koncerty w Londynie. To rozkręciło się bardzo szybko!
Jo Gahan również czuła, że szczęście zaczęło sprzyjać Depeche Mode: Byłam z Davem, kiedy Depeche mieli pierwsze koncerty w Crocs i The Bridgehouse. To były niesamowite noce, wśród życzliwych przyjaciół, gdzie panowała naprawdę dobra atmosfera. Depeche byli tacy cool, tacy inni. Po kilku koncertach wśród publiczności zaczęli pojawiać się nowi fani. Trochę szkoda, że nie wszyscy znajomi mogli ich oglądać. Ludzie tacy jak Steve Hill zabierali nas vanami, którymi przewozili sprzęt z koncertu na koncert.
Dave Gahan wciąż studiował w Southend College of Technology. Larry Moore, członek Związku Studentów, zorganizował tam 14 listopada 1980 roku wieczór koncertowy: Na szczycie listy byli The Leapers, po których wiele się spodziewano i którzy regularnie pojawiali się w rubryce muzycznej basildońskiego „Evening Echo”. No.6 też był gdzieś na liście… Depeche Mode zostali wpisani jako trzeci zespół od góry. Wypadli zdecydowanie najlepiej. Po koncercie rozdawałem w szatni curry na wynos i zapytałem Dave’a Gahana, czy chcieliby wrócić na jeszcze jeden koncert. Spiorunował mnie wzrokiem i powiedział, że owszem, ale pod warunkiem, że będą gwiazdą programu. „Ha!” prychnąłem, odwracając się. „Nie jesteście aż tak dobrzy!”. Zasłynąłem jako koleś, który odmówił im występu w Southend College. Myślę, że miałem powód!
W tym samym miesiącu w „Evening Echo” pojawiła się pierwsza wzmianka o Depeche Mode: Elegancja mogłaby przesądzić sprawę dla Mode – niektóre z wyperfumowanych, zniewieściałych futurystycznych zespołów pop mogłyby pucować buty tym czterem facetom z Basildon. Oto Depeche Mode, zespół, który może zajść daleko, jeśli tylko ktoś skieruje ich do przyzwoitego krawca.
Robert Tailor przyznał, że autor artykułu miał trochę racji: W „Evening Echo” mieli świetny nagłówek: „Elegancja mogłaby przesądzić sprawę dla Mode”. Lokalne brukowce zawsze wyskakują z czymś, co przyciąga uwagę – na przykład: „Ta banda młodzieniaszków zajdzie daleko z odlotowymi ubraniami” czy cokolwiek innego. Wszyscy wyglądaliśmy jak kretyni! Byliśmy śmieszni – ten makijaż i fryzury… Pamiętam, że moja dziewczyna powiedziała kiedyś, że mężczyźni są beznadziejni w robieniu makijażu, bo zawsze patrzą prosto w lustro, a nigdy w różne strony. Zawsze bawiło mnie to, że Martin i Fletch ciągle pracowali. Kiedy grali koncerty jako Depeche Mode w The Bridgehouse czy gdzie indziej, musieli zdejmować garnitury i wkładać futurystyczne uniformy. Kiedyś poszliśmy z Fletchem na zakupy. Wtedy akurat panował szał na noszenie czegoś w rodzaju baletek – ja byłem szczęściarzem, bo musiałem je mieć na zajęcia teatralne. Nie mogliśmy znaleźć odpowiednich nigdzie w Basildon – wystarczyło spojrzeć na Andy’ego; miał ogromne stopy! Wychodził na scenę w piłkarskich getrach i futrzanych kapciach!
Problemy z modą bawiły również Gahana: Andy miał na sobie pumpy, kapcie i piłkarskie getry. Komedia! Twarz Martina była w połowie pomalowana na biało, a Vince wyglądał jak uchodźca z Wietnamu – opalona facjata, czarne włosy i opaska na czole! Clarke: Fletcher, Martin i ja nie mieliśmy o tym pojęcia. To Dave był mistrzem stylu! Pamiętam czas, kiedy ludzie nosili pantofle do karate – czarne, miękkie, bez pasków. Oprócz Fletcha każdy z nas miał coś takiego. Andy nie mógł znaleźć rozmiaru, który by na niego pasował, więc ostatecznie wyszedł na scenę w kapciach!
W tym czasie Vince Martin, chcąc uniknąć niezręcznych sytuacji, zdecydował się na zmianę nazwiska. Od tego momentu znany jest jako Vince Clarke. Kiedy napisano o nas pierwszy artykuł, wysłałem do gazety zdjęcie z sesji, którą zrobił w moim garażu Paul Crick. Wszyscy byliśmy ubrani w szare płaszcze. Udzieliliśmy wywiadu i wtedy uświadomiłem sobie, że jeśli pojawi się tam moje nazwisko, będę miał problemy, bo wciąż pobierałem zasiłek dla bezrobotnych. Zadzwoniłem spanikowany do ludzi z gazety i powiedziałem, „Proszę, nie drukujcie mojego prawdziwego nazwiska”. Ale dlaczego Clarke? W tamtym czasie przyjaciel Dave’a, Paul Valentine, interesował się Ameryką lat pięćdziesiątych. Był wtedy w Stanach DJ o nazwisku Dick Clarke*. Pomyślałem: „No cóż, nie mogę się tak nazywać, bo nikt nie uwierzy, że mam na imię Dick! Dlatego zmienię to po prostu na Vince Clarke”.
Dziwaczne piosenki, przyciągający uwagę frontman i charakterystyczna nazwa – jedyną rzeczą, której jeszcze brakowało zespołowi, był kontrakt.