David Bowie. Żył, zapraszając śmierć do tańca

Zmarł David Bowie. Był ikoną muzycznej i obyczajowej rebelii, guru awangardy, ale i autorem świetnych przebojów. Miał 69 lat.

Publikacja: 11.01.2016 16:45

Foto: AFP

8 stycznia w swoje urodziny David Bowie wydał album „Blackstar" z kompozycją „Łazarz". Można ją było odczytywać jako manifest artystycznego zmartwychwstania i powrotu do muzyki.

Krótkie było to przebudzenie, bo 10 stycznia już nie żył, a teraz „Łazarz" brzmi jak ironiczne pożegnanie artysty pisane z zaświatów, m.in. o tym, że pozostawił na Ziemi telefon komórkowy.

Testament

Walcząc od półtora roku z nowotworem, zdążył stworzyć artystyczny testament. Światowej sławy reżyser Ivo van Hove – premiera jego „ Łaskawości Tytusa" Mozarta odbędzie się 16 stycznia w Operze Narodowej w Warszawie – zaprezentował 7 grudnia w New York Theatre Workshop sztukę Davida Bowiego i Endy Walsha „Łazarz".

Spektakl oparty jest na opowiadaniu „Człowiek, który spadł na ziemię". Na jego podstawie reżyser Nicolas Roeg zrobił w 1976 r. kultowy film. Ale reżyser czerpał też z życia i albumu muzyka „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" (1972 r.). Wokalista sportretował przybywającego na Ziemię kosmitę Ziggy'ego Stardusta, który stał się rockową gwiazdą i idolem. Paradoksalnie odpychającym, samotnym, śpiewającym o bólu.

Film Roega nazwano „kokainową fantazją", a Bowie zagrał w nim główną rolę – kosmity poszukującego na naszej planecie wody. Zagrał też siebie samego. Tak jak na albumie o Ziggym. Zresztą rola kosmity, który dusi się we własnym świecie, dlatego szuka życia w nowych okolicznościach i jedynie cudem ucieka śmierci, wypełniała całe jego życie.

Kreacja na swój temat

Bowie stał bowiem na czele drugiego pokolenia muzyki pop, które w przeciwieństwie do The Beatles i The Rolling Stones nie oddzielało prywatności od sztuki. Tak bardzo kontestowało rzeczywistość rodzinną i polityczną (wojna w Wietnamie), że w aurze seksualnych i narkotycznych przekroczeń zamazywało tę granicę. Bowie stał się artystyczną kreacją na własny temat. W praktyce czynił to, co zdefiniował papież pop-artu Andy Warhol, szukający wyzwolenia człowieka w erotycznym ekscesie, eksponowaniu intymności oraz skrywanych marzeniach i obsesjach.

Bowie zagrał później Warhola w „Basquiacie", filmie, który współprodukował według własnego scenariusza nasz Lech Majewski. Bowie był już wtedy ikoną rockowej rebelii, poszukiwań, eksperymentu, dziwności, odmienności. Właśnie dlatego napisano dla niego rolę Jokera w „Batmanie", ale ostatecznie otrzymał ją Jack Nicholson. Grał też agenta FBI w „Twin Peaks'" Lyncha, Piłata w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa" Scorsesego, a także Wampira w „Zagadce nieśmiertelności" Scotta.

Bowie parł do teatralizacji swojego życia od początku, inspirując się teatrem i sztuką mimu – na estradzie, w wideoklipach i fabułach. W tajniki aktorstwa wprowadzał go brytyjski mim Lindsay Kemp, z którym wyruszył w cyrkowy objazd. – Wziął ode mnie wszystko: kostium, ruch sceniczny, makijaż, fryzurę – wspominał po latach Kemp.

– Kiedy David pisze piosenkę, musi stworzyć postać, która ją wykona – tłumaczył Brian Eno, jeden z najważniejszych producentów w historii rocka.

– Gdy komponowałem piosenki dla Ziggy'ego Stardusta, straciłem poczucie tożsamości – opowiadał Bowie. – Nie wiedziałem, czy to ja piszę dla niego, czy też Stardust tworzy mnie. Zachowując się ekstremalnie na estradzie, myślałem, że wyzwolę się od panicznego lęku na co dzień.

Kontrolowana forma szaleństwa miała być ratunkiem przed prawdziwą chorobą. Przekleństwem rodziny była schizofrenia. Zapadł na nią ukochany starszy brat Terry, który podsuwał Davidowi lektury Fryderyka Nietzschego, a także pisarzy bitników Jacka Kerouaca i Williama Burroughsa.

Mistrzami Bowiego byli geje. Z czasem on sam, nie tylko w sferze kostiumu i makijażu, wybrał odmienność. Androgyniczność stała się sztandarem biseksualności. Uważał, że zmienia definicję płci, stylizował się na Marlenę Dietrich. W podtekście było nieudane małżeństwo z Angelą, które opisywał jako „życie z pochodnią". Słyszał o niej chyba każdy w piosence „Angie" śpiewanej przez Micka Jaggera, który miał informacje z samego źródła, plotkowało się bowiem o jego romansie z Davidem.

Dużą rolę odgrywały też narkotyki. Zażywając kokainę, doprowadził się do stanu, w którym ważył 50 kilogramów. Żył w koszmarze halucynacji. Wierzył, że Jimmy Page z Led Zeppelin, który kupił dom po wyznawcy czarnej magii, ukradł mu duszę. Fascynację czarną magią zastąpiło zainteresowanie III Rzeszą. Hitlera uznał za pierwszą gwiazdę rocka. Kiedy wyszło to na jaw w tradycyjnie antyniemieckiej Anglii i gdy radzieccy celnicy znaleźli w jego bagażu nazistowskie gadżety, Bowie był bliski kompromitacji.

Plac Komuny

Uratowała go płyta „Low" wyprodukowana przez Briana Eno z kompozycją „Warszawa". To legenda kolejnego rockowego pokolenia. Iana Curtisa zainspirowała do założenia zespołu Warsaw, przekształconego w słynne Joy Division.

Bojący się latać Bowie wysiadł kiedyś z pociągu w Warszawie na Dworcu Gdańskim i kupił album zespołu Śląsk. Do utworu „Helokanie" Stanisława Hadyny nagrał melorecytację w wymyślonym przez siebie języku.

Życie uratowała mu druga żona, modelka Iman. W 2000 r. urodziła im się córka Alexandria. – Gdyby nie ona, włożyłbym łeb do piekarnika – mówił. Znowu był odmieńcem. Świat opanowała homoseksualna rewolucja, a on stał się przykładnym mężem i ojcem.

Był otwarty na nowe technologie i formy biznesu. W latach 90. sprzedał za 55 mln dolarów prawa do swoich piosenek towarzystwu ubezpieczeniowemu, które wypuściło od razu obligacje. Przebój „Telling Lies" był pierwszą kompozycją topowego artysty dostępną w internecie. Występował wtedy pod nazwą Tao Jones Index, zainspirowaną wskaźnikiem amerykańskiej giełdy. Zachwalał słuchanie piosenek w formacie MP3 i zarabiał, sprzedając je we własnej sieci BowieNet.

W masowej świadomości funkcjonuje jako autor przebojów „Let's Dance" czy „China Girl" (1983). Tymczasem oba teledyski są zgryźliwą krytyką komercji i globalizmu. Bowie pokazał w nich, że popkultura jest forpocztą neokolonializmu, który niszczy tak jak nuklearny wybuch. Oba klipy stały się manifestem powrotu do natury.

Z Queen zaśpiewał piosenkę „Under Pressure", z Tiną Turner – „Tonight". Pomagał ratować karierę Lou Reeda czy Iggy Popa i do końca pozostał mistrzem dla zespołów, które decydowały o obliczu nowej alternatywy – The Smashing Pumpkins, Nine Inch Nails czy Arcade Fire. Natomiast jego pierwszy wielki przebój „Space Oddity" (1969) o poszukiwaniu kontaktu z przebywającym w kosmosie majorem Tomem jest dla pokolenia hipsterów metaforą kontestacji świata, odlotu. Można go usłyszeć również w wielu polskich spektaklach, m.in. Jana Klaty.

Alternatywna jest najnowsza płyta „Czarna gwiazda". Kto by przypuszczał, że to nekrolog pisany samemu sobie?

Największe hity Davida Bowiego

- „Space Oddity" (1969) inspirowany „2001: Odyseją kosmiczną" Kubricka, rzecz o totalnym odlocie i zagubieniu

- „The Man Who Sold the World" (1970)

zapis rozdwojenia jaźni, znany z wersji Kurta Cobaina (Nirvana)

- „Changes" (1972)

pochwała nieustannej zmiany, która jest warunkiem młodości i artystycznych odkryć

- „Rebel Rebel" (1974)

hymn transseksualności, ale i niepewności związanej z tożsamością seksualną

- „Heroes" (1977)

o producencie Tonym Viscontim, NRD-owskiej kochance i miłości w cieniu karabinów

8 stycznia w swoje urodziny David Bowie wydał album „Blackstar" z kompozycją „Łazarz". Można ją było odczytywać jako manifest artystycznego zmartwychwstania i powrotu do muzyki.

Krótkie było to przebudzenie, bo 10 stycznia już nie żył, a teraz „Łazarz" brzmi jak ironiczne pożegnanie artysty pisane z zaświatów, m.in. o tym, że pozostawił na Ziemi telefon komórkowy.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone