"Rzeczpospolita": Co sprawiło, że światowej sławy muzycy coraz częściej chcą przyjeżdżać do Polski?
Łukasz Napora: Po pierwsze, ich płyty się u nas sprzedają. Zainteresowanie ich muzyką widoczne jest też na YouTubie czy Facebooku. Mamy zatem muzycznego klienta. Po drugie, pojawiła się infrastruktura, czyli sale koncertowe czy dobrze zorganizowane festiwale. Do tego mamy profesjonalnych promotorów muzyki, których zagraniczni agenci bez problemu mogą polecać na świecie.
Najczęściej zagraniczne gwiazdy przyjeżdżają na duże festiwale. Skąd bierze się moda na nie?
Polacy widzą w tym jakiś nagły, wyjątkowy wysyp imprez. To dlatego, że mamy za sobą lata komunizmu. Festiwale nie rozwijały się u nas stopniowo, ale gwałtownie goniliśmy Zachód. I go dogoniliśmy, bo nasze festiwale często znajdowały się wysoko w międzynarodowych plebiscytach słuchaczy. Dziś są już nie tylko doświadczeniem muzycznym, ale coraz częściej także społecznym. Żyjemy w świecie wirtualnym i widać w nas ten głód prawdziwych relacji. Ludzie lgną do festiwali, a za tym idzie zainteresowanie sponsorów. Sponsor oznacza pieniądze. Z kolei pieniądze to budżet na zagranicznych artystów. To jest po prostu taka muzyczna kula śniegowa.
A jak polskie festiwale rywalizują o słuchaczy?