Kiedy po naszej, prawie bezkrwawej, rewolucji, nowi decydenci postanowili wyeliminować wszystko, co się kojarzyło z PRL-em. Żeby była nowa Polska. Nie liczyło się, że ktoś świetnie śpiewał, aranżował. Przekreślało go, że był z „tamtej” epoki. I był taki okres, kiedy wszyscy mieliśmy bardzo ciężkie czasy, ponieważ nie było z czego utrzymać rodziny.
Czy to znaczy, że władza ludowa bardziej kochała i doceniała artystów?
Może nie tyle kochała, co byli jej bardziej potrzebni ze względów propagandowych. Lecz bezdyskusyjnie – poziom artystyczny był wtedy wyższy. Nie wystarczała gęba, trzeba jeszcze było coś umieć. Teraz jest komercja, wolny rynek – i dżungla. Tu nie chodzi o konflikt pokoleń i narzekania, że wcześniej było lepiej, bo my byliśmy. Po prostu świat się dziś skundlił. Można epatować ludzi najróżniejszymi osiągnięciami elektroniczno-technicznymi. Wystarczy mieć komputer i wciskać klawisze, żeby stworzyć wrażenie, że umie się śpiewać, pisać muzykę. Teraz nawet jak ktoś jest kiepski, a ma dobry układ – to mu się kręci. I przez dwa-trzy sezony jest tzw. gwiazdą.
Ale pan sobie poradził w tej nowej rzeczywistości.
Naprawdę nie wiem jakim cudem. Bogu i losowi dziękuję, że dostałem więcej, niż się spodziewałem. Może pomogło mi, że od najmłodszych lat zmuszany byłem do rywalizacji. Muszę dawać z siebie wszystko, żeby wypaść jak najlepiej. Poza „Chałupami” i „Pszczółką Mają”, nagrałem też przecież kilka swoich piosenek jak „Izolda”, „Zacznij od Bacha”. Nie chcę przez to powiedzieć, że „Chałupy” są łatwe, tylko bardziej zabawowe. Trzeba mieć warsztat, żeby je napisać.
Nie czuje się pan jednak lepiej, komponując i śpiewając piękne piosenki?