Dźwięki znalezione w parku

Wojtek Blecharz zaproponował widzom niezwykłą przygodę, zmusił ich, by poszukali jego muzyki w warszawskim Parku Skaryszewskim.

Aktualizacja: 17.07.2016 19:16 Publikacja: 17.07.2016 19:06

Foto: materiały prasowe

Ma 35 lat, sporo nagród na koncie i utwory prezentowane w Europie czy USA. Teraz jednak Wojtek Blecharz był bardzo zdziwiony, że tylu warszawiaków przyszło w ten lipcowy weekend na jego „Park-operę”, którą stołeczny Teatr Powszechny włączył do swego letniego festiwalu „Miasto szczęśliwe”.

Zapewne standardowy koncert muzyki współczesnej nie spotkałby się z takim zainteresowaniem, ale z drugiej strony Wojtek Blecharz nie jest zwykłym twórcą. Należy do radykalnego odłamu młodych kompozytorów. – Szanuję tradycję, ale szukam czegoś osobistego. Moja muzyka wkroczyła nawet w pewną fazę prymitywizmu – powiedział kilka lat temu „Rzeczpospolitej”. Jego utwory są z pogranicza teatru instrumentalnego, a przy tym mimo pozornej prostoty z jednej strony angażują emocje słuchacza, z drugiej zaś – odwołują się do jego intelektu.

Radykalizm połączony połączony z maksymalną prostotą – to najkrótsza i najważniejsza charakterystyka „Park-opery”. Wojtek Blecharz zaprosił bowiem widzów na spacer po Parku Skaryszewskim. I podczas półtoragodzinnej wędrówki, którą można było odbyć z mapką ułożoną przez kompozytora, ale też według własnej trasy, każdy co pewien czas wkraczał w inny świat dźwięków.

Poszczególne przystanki, zwane przez Wojtka Blecharza operowymi aktami, w różny sposób angażowały widzów. Czasem byli oni tylko słuchaczami, gdy siadali na trawie podczas mini koncertu na mini instrumencie , jakim jest toy piano, a na którym fantastycznie grał świetny pianista Bartłomiej Wąsik. Czasami sami stawali się twórcami, jak w akcie ostatnim, gdy każdy mógł zagrać na zestawie gongów.

Najczęściej jednak Wojtek Blecharz odwoływał się do wyobraźni swej publiczności, która słuchając na przykład Krystyny Czubówny opowiadającej o jednorożcu musiała wejść w bajkowy świat opisany dziwnymi dźwiękami. Albo należałoby sobie wyobrazić syrenkę pływającą w Jeziorku Kamionkowskim, o której to obecności świadczył tęskny śpiew Barbary Kingi Majewskiej.

Nie wszystko, rzecz jasna, miało tu jednakową wartość. Bywały w tej wędrówce zbyt długie momenty brzmieniowej pustki (także z powodów organizacyjnych). Nużyła belferska pogadanka Doroty Kozińskiej w prologu, na szczęście zaraz potem skontrastowana z pełną pasji opowieści Anny Radziejewskiej o pierwszej „przyrodniczej” operze w historii, jaką jest „Orfeusz” Monteverdiego. Momentem najbardziej fascynującym stało się natomiast wsłuchiwanie się w gęstwinie drzew w śpiew bajkowych ptaków, takich jak paw stadionowy, harpia skaryszewska czy pingwin nadwiślański, które zgrabnymi wierszykami opisał Łukasz Kaniewski (skądinąd znany z „Rzeczpospolitej”).

Jeśli taką elektroniczną muzykę Wojtek Blecharz zaproponowałby nam w sali koncertowej, zapewne nie wzbudziłaby takiego zainteresowania. Podobnie jak te partie „Park-opery” oparte na zestawie kilku nut granych przez rozrzuconych w parku muzyki orkiestry Sinfonia Varsovia. Blecharz natomiast pokazuje, jak ważne staje się umiejscowienie dźwięku w kontekście. Kiedy słyszymy go z oddali, gdy dobiega do nas podczas spaceru, pobudza naszą wyobraźnię, uruchamia grę skojarzeń.

Wartość „Park-opery” polega również na tym, że uwrażliwia odbiorcę, który zaczyna znacznie więcej słyszeć. Opowieści i muzyka Wojtka Blecharza nierozerwalnie bowiem połączyły się w Parku Skaryszewskim z tym, co niesie codzienne życie miasta: gwarem kawiarni nad wodą, z warkotem przelatującego helikoptera. To także jest muzyka naszych czasów.

Ma 35 lat, sporo nagród na koncie i utwory prezentowane w Europie czy USA. Teraz jednak Wojtek Blecharz był bardzo zdziwiony, że tylu warszawiaków przyszło w ten lipcowy weekend na jego „Park-operę”, którą stołeczny Teatr Powszechny włączył do swego letniego festiwalu „Miasto szczęśliwe”.

Zapewne standardowy koncert muzyki współczesnej nie spotkałby się z takim zainteresowaniem, ale z drugiej strony Wojtek Blecharz nie jest zwykłym twórcą. Należy do radykalnego odłamu młodych kompozytorów. – Szanuję tradycję, ale szukam czegoś osobistego. Moja muzyka wkroczyła nawet w pewną fazę prymitywizmu – powiedział kilka lat temu „Rzeczpospolitej”. Jego utwory są z pogranicza teatru instrumentalnego, a przy tym mimo pozornej prostoty z jednej strony angażują emocje słuchacza, z drugiej zaś – odwołują się do jego intelektu.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Kultura
Zmarł Leszek Długosz
Kultura
Timothée Chalamet wyrównał rekord Johna Travolty sprzed 40 lat
Kultura
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie podaje datę otwarcia
Kultura
Malarski instynkt Sharon Stone