Analizując dane demograficzne, kierunek zmian w światowych systemach emerytalnych oraz obecny stan polskiego systemu emerytalnego „udanie zreformowanego" przez poprzednie ekipy rządowe wydaje się, że najbliższe kilka lat wyznaczają rzeczywistą granicę i ostatni moment na sensowne zreformowanie systemu emerytalnego.
Jeżeli nie zrobimy tego dzisiaj, to za kilkanaście lat nie będziemy już mieli szansy na wygranie pojedynku, w którym stawką będą finanse państwa oraz niskie emerytury Polaków. Jeżeli ktoś uważa, że oba te zagrożenia nie są dla niego istotne to niech wyobrazi sobie sytuację, w której minister finansów ma dylemat czy, czy przeznaczyć środki na służbę zdrowia, pensje urzędników, wojsko, czy może jednak po raz „nasty" pokryć deficyt ZUS. Z drugiej strony proszę sobie wyobrazić gospodarkę, w której ogromna grupa społeczna – emeryci nie mają wystarczających środków, aby „normalnie" funkcjonować, w tym odgrywać rolę istotnego konsumenta dóbr i usług wytwarzanych przez gospodarkę?
Oczywiście wciąż możemy – co nadal deklaruje część Polaków w sondażach – liczyć, że przyszłe emerytury (wypłacane w pełni przez ZUS) będą wyższe niż prognozowane 40-50 proc. ostatnich zarobków. Wierzący w cuda mogą tak uważać, jednak matematyka i znajomość zasad funkcjonowania systemów emerytalnych wiary tej w żaden sposób nie wspierają. Znany nam model ubezpieczeń społecznych, w którym świadczenia emerytalne finansuje się ze składek pracujących, co więcej w sytuacji skrócenia wieku emerytalnego (planowanego przez rząd) nie zapewni Polsce stabilności.
Z tej perspektywy przedstawiona kilkanaście tygodni temu „Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju" Wicepremiera Morawieckiego jest w moim przekonaniu ostatnią szansą na sensowną zmianę systemu emerytalnego. Zdaję sobie sprawę, że wspierając pomysł wprowadzenia dodatkowej, obowiązkowej składki emerytalnej zarówno dla pracodawców jak i pracowników narażam się na zarzut wspierania „autorytarnych" i nieliberalnych metod zarządzania gospodarką. I co oczywiste tak właśnie jest. Trudno zaliczyć pomysł obciążenia pracodawców dodatkowymi kosztami (nawet jeżeli rząd szacuje ich rzeczywistą wysokość na ok. 1,5 proc. funduszu płac), czy dalej likwidację OFE oraz w końcu obowiązkowy udział i 2 proc. składkę płatną przez pracowników za rozwiązania zgodne z zasadami XIX wiecznej (a może i nawet XX wiecznej) liberalnej ekonomii. Ale czy istnieją i co ważniejsze możliwe są do zastosowania inne rozwiązania? Według mnie alternatyw nie ma. Nie jest nią z pewnością pomysł, aby każdy z nas indywidualnie zabezpieczył swoją przyszłą emeryturę.
Przykłady krajów, w których tak się dzieje są niezwykle wymowne; wymieńmy dla przykładu Chiny i pracowników funkcjonujących poza wielkim przemysłem, biedne kraje Azji, czy historycznie większą część Ameryki Południowej. Nawet w tym ostatnim przypadku nie spotkamy się już dzisiaj z tak „defensywnie" pojmowaną rolą Państwa; większość krajów tego regionu również zreformowała w ostatnich latach swoje systemy emerytalne, czego przykładem (nie zawsze słusznie krytykowanym) jest Chile. To może w takim razie skorzystać z działającego już w kilku krajach modelu emerytury obywatelskiej, równej dla wszystkich? To już lepszy pomysł, ale pamiętajmy jedynie, że kraje, które go wprowadziły jednocześnie silnie rozbudowały (w właściwie najczęściej już wcześniej posiadały) system kapitałowy. W efekcie państwowa emerytura obywatelska stanowi tam jedynie uzupełnienie emerytury, rzadko będąc wyłącznym, czy głównym elementem świadczenia emerytalnego.