Miejmy taką nadzieję. Uważam, że każde tego typu odkrycie zbliża nas do zwycięstwa. Uczeni liczą, że właśnie sposobem zewnętrznym, inżynieryjno-genetycznym, uda się wreszcie zapanować nad rozprzestrzenianiem się malarii. Zwłaszcza że wszystkie dotychczasowe metody zawiodły. Stąd postanowiono wykorzystać najnowsze technologie.
Dlaczego dotychczasowe metody zawiodły?
Wszystkie drobnoustroje, w tym pasożyty, ciągle się zmieniają. Wykorzystują one różne mechanizmy, aby chronić się przed lekami, które stosujemy. Dlatego pasożyty są odporne. I dlatego też są problemy z wyprodukowaniem skutecznej szczepionki. Do dziś nie mamy szczepionki na malarię, są tylko eksperymenty. Jedynym środkiem jest profilaktyczne przyjmowanie leków, co jest skuteczne tylko wtedy, gdy atakujący nas zarodziec będzie wrażliwy na lek. Naukowcy nie są w stanie objąć wszystkich ważnych genów, elementów białkowych, tworzących jądro pasożyta. Dlatego – w przypadku leków i szczepionek – pasożyt zawsze znajdzie obejście. Szczepionka musiałaby być superuniwersalna...
Ingerencja inżynieryjno-genetyczna rozpoczęła się jednak wcześniej.
Tak. W 2002 roku rozszyfrowano genom zarodźca sierpowatego. Łącznie jest pięć rodzajów zarodźców malarii. W tym – wykryty dopiero niedawno – zarodziec knowlesi, występujący głównie w Azji: Wietnamie, Kambodży, na Sri Lance. Knowlesi jest bardzo inwazyjny. Zanim układ odpornościowy człowieka go rozpozna, zanim uruchomi mechanizmy unieszkodliwiające, może być za późno. Podobnie jest z zarodźcem sierpowatym – śmiertelność wśród ludzi nim zakażonych przekracza 80 proc. Z kolei najbardziej opanowana sytuacja jest w przypadku zarodźca klasycznego – vivax; jest to malaria, na którą kiedyś – w okresie międzywojennym – zapadano w Polsce. Miejmy nadzieję, że droga ingerencji genetycznej w przypadku pasożytów okaże się skuteczna. Zresztą badania w tę stronę poszły również w przypadku innych chorób. Choćby nowotworów. Wszystko pokaże czas.