Kiedy w dogrywce półfinałowego meczu mistrzostw świata w Rosji Mandzukić zdobył bramkę na 2:1, dającą Chorwatom awans do wielkiego finału, ten malutki kraj wręcz oszalał z radości. Szczególne powody do świętowania mieli mieszkańcy niewielkiej miejscowości Slavonski Brod, w której na świat przyszedł piłkarz Juventusu Turyn. Po meczu na Łużnikach napastnik biegał po murawie z chorwacką flagą i nazwą swojej ukochanej miejscowości - pisze Onet.
Historia Mandzukicia w wielu miejscach jest podobna do tysięcy innych, przeżywanych przez ludzi z Bałkanów. Piłkarz urodził się 21 maja 1986 roku w Slavonskim Brodzie, niewielkiej miejscowości na granicy z Bośnią, skąd jednak jego rodzina musiała uciekać w obawie przed wojną. - Ludzie ginęli w zasadzie tuż przy drzwiach naszego domu. Nie mogliśmy tam zostać. Jedyne, o czym myślałem, to dobro naszej rodziny - wspomina po latach ojciec piłkarza Mato. Czytaj także: Chorwacja - Anglia 2:1. Będzie piękny finał  Rodzina wyjechała do Niemiec, kiedy Mario miał sześć lat. To właśnie tam stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Niestety w 1996 roku odmówiono im prawa do dalszego pobytu i musieli wracać na Bałkany. Na szczęście w Slavenskim Brodzie było już nieco spokojnie, a wojna powoli stawała się tylko wspomnieniem. Mandzukić rozpoczął grę w lokalnej drużynie NK Marsonia. To właśnie tam rozwinął się jego talent i piłkarz Starej Damy nie zapomniał o tym do dziś. Często funduje młodzieży sprzęt, cały czas interesuje się tym, co dzieje się z jego ukochanym klubem. Z tamtych czasów pochodzi także jego ukochany numer 17, z którym występuje. W swoim ostatnim sezonie zdobył właśnie tyle bramek i postanowił, że właśnie taki numer będzie widniał na jego trykocie. Choć jego życie w Chorwacji nie zawsze było usłane różami, Mandzukić jest zakochany w miejscu, w którym przyszedł na świat. Jak sam mówi, zawsze może odnaleźć tam spokój. Bardzo chętnie wspiera lokalne inicjatywy, stara się promować swoje miasteczko i cały region. Nawet jego buty na mundialu opatrzone są napisem Slavonski Brod. Napastnik nie zapomina o swoim ukochanym mieście szczególnie, kiedy to jest w potrzebie. Podczas zeszłorocznych pożarów w Chorwacji sam skontaktował się tamtejszą władzą, by zapytać, jak może pomóc. Zakupił strażakom sprzęt za 20 tysięcy euro. Bardzo chciał pozostać anonimowy, ale władze miasteczka mimo jego próśb ujawniły wielkie wsparcie, jakiego udzielił lokalnej społeczności. Ta historia jest nieco podobna do wyczynów aktora Steve'a Buscemiego, który jako strażak pomagał w odgruzowywaniu World Trade Center w 2001 roku. Również i jemu nie udało się pozostać anonimowym, choć nie zależało mu na rozgłosie. Podczas mundialu mieszkańcy Slavonskiego Brodu także mogą liczyć na wsparcie Mandzukicia. Na piwo dla nich, w trakcie meczów Chorwatów, wydał już ponad trzy tysiące euro. Jest ceniony zresztą nie tylko w swoim regionie, ale też w całym kraju i to nie tylko za zdobywane bramki, ale tez ze względu na serce, które zawsze zostawia na boisku. Choć rywale mają do niego sporo pretensji, każdy przyznaje, że mieć kogoś takiego w drużynie to skarb. Selekcjoner Vatrenich Zlatko Dalić powiedział, że to właśnie Mario najlepiej obrazuje ducha Chorwacji. Kochają go zresztą nie tylko w ojczyźnie. Już wcześniej był niezwykle ceniony w Niemczech. Teraz, po świetnych występach na mundialu, jego popularność jeszcze wzrosła. Kibice Bayernu Monachium, gdzie kiedyś występował, zaczynają się zastanawiać, czy sprzedanie go było dobrym pomysłem. Po nim do klubu przyszedł Robert Lewandowski, ale ostatnio fani drużyny z Bawarii wyżej cenią właśnie Chorwata. Kilka słabszych występów Polaka sprawiło, że coraz głośniej słychać tęskne westchnienia za Mandzukiciem. Ten boiskowy rozrabiaka jest przykładem napastnika, który pracuje na całym boisku, dając zespołowi 110% w każdym spotkaniu. Część obserwatorów irytują jego faule czy chęć wymuszania rzutów wolnych, ale niespożyte siły i wielka ambicja sprawiają, że można mu wiele wybaczyć. Jego boiskowy wizerunek mocno odbiega od tego, jaki Mandzukić jest w życiu prywatnym. Jego hobby to ceramika, którą zaraził się jeszcze w szkole podstawowej. Sam o sobie mówi, że prowadzi nudne życie. Jego najważniejszą częścią jest dziewczyna Ivana, której imię także pojawia się na butach piłkarza. Ich życie jest jednak skrzętnie skrywane, a partnerka napastnika Chorwatów nie pojawia się w mediach. O napastniku Juventusu można powiedzieć, że to człowiek o dwóch twarzach. Z jednej strony nie odpuszcza żadnemu rywalowi, z drugiej to społecznik, wspierający swoją małą ojczyznę. Zlatko Dalić i jego koledzy z reprezentacji liczą, że w niedzielnym finale pokaże twarz wojownika i poprowadzi drużynę do historycznego triumfu. Wraz z Luką Modriciem z pewnością są w stanie to zrobić.