A jeszcze więcej, gdyby mundialowe spotkania wypadały zawsze w tak dogodnych porach. Dogodnych oczywiście dla nas, Europejczyków. Bo już na Sachalinie, czyli wschodnich krańcach Rosji, spotkanie, do którego w Polsce zasiadamy o godz. 20, zaczyna się o... 4 nad ranem.

W Korei i Japonii mundial muszą oglądać po nocach. Czy podobnie będą musieli zrywać ze snu za cztery lata, gdy gospodarzem ma być Katar? Wciąż to chyba nie jest przesądzone, ale z miesiąca na miesiąc wydaje się coraz mniej prawdopodobne, że FIFA podejmie jedyną słuszną decyzję i zmieni miejsce rozgrywania mistrzostw. Korupcja korupcją – widocznie to nie problem: mundial i tak odbędzie się na pustyni. Dla polskich kibiców – wygodnie. Godzina różnicy. A jakby jednak Katarowi mistrzostwa odebrano i przeniesiono np. do Australii (6-9 godzin do przodu)? Strach się bać.

Przyznajmy uczciwie, że piłka zawsze była na tyle europocentryczna, że nawet jak mistrzostwa odbywały się na Dalekim Wschodzie czy w USA, godziny rozgrywania spotkań i tak dostosowywano pod naszą wygodę. Tylko że tak już raczej nie będzie. W końcu to impreza na wskroś komercyjna, FIFA zarabia na niej grube miliony, a w tabelkach mundialowego budżetu azjatyckie firmy odgrywają coraz większą rolę, wypierając dotychczasowych parterów z Europy. Bo kto normalny chce sponsorować tak skompromitowaną organizację jak FIFA? Otóż firmy chińskie, które nie mają problemu z tym, że stadiony na następny mundial w Katarze budowane są rękami niewolników. Kasa się musi zgadzać – chiński telewidz powinien więc w tzw. primetimie dostać ładnie wyeksponowane, piękne loga firm: Wanda, Hisense, Vivo, Yadea czy Mengniu.

Już wiadomo, że jeszcze następny mundial odbędzie się w trzech krajach: Kanadzie, Meksyku i Stanach Zjednoczonych. Dzieli nas 6-9 godzin. W 1994 r. dało się to jakoś pogodzić. W 2026 r. też się da, ale pewnie z czasem Pekinu. Cieszmy się więc idealnie dogodnymi dla nas porami spotkań w Rosji i Katarze. Za osiem lat możemy wspominać te mecze, oglądane już po pracy a przed snem, z rozrzewnieniem.

Globalna wioska w pełnym rozkwicie, e-maile dochodzą na drugi koniec świata w kilka sekund, pełen glob mamy na wyciągnięcie myszki, globalizacja czy tam amerykanizacja upodobniła właściwie całą ludzkość do siebie, ale mundial pokazuje, że pewnych ograniczeń natury nie przeskoczymy. Nie da się tak go zorganizować, by cały świat mógł wygodnie śledzić wszystkie mecze. Oczywiście na żywo. Bo mecze ogląda się na żywo. Na tym polega cała frajda.