Co to znaczy dla pasażerów? Trwają kalkulacje, bo na razie nie wiadomo, ile osób ostatecznie weźmie udział w proteście. I w związku z tym, jeśli rzeczywiście do strajku dojdzie, ile rejsów będzie odwołanych bądź opóźnionych okaże się dopiero 1 maja. W związku z tym niewykluczone, że niektórzy pasażerowie polecą innymi rejsami bądź samolotami innych przewoźników. Tak dzieje się od końca lutego np. z rejsami Air France.
Nieoficjalnie wiadomo, że organizatorzy strajku, co zresztą sami przyznają, akurat na 1 maja nie mieli zaplanowanych lotów bądź też wzięli dzień wolny. Planują jednak pojawić się w siedzibie spółki w mundurach, żeby podkreślić wagę tego protestu.
Według informacji podanej mediom, w referendum ogłoszonym w ostatniej dekadzie marca i zakończonym w ostatnią sobotę, 21 kwietnia, wzięło udział 800 osób z 1,6 tys. pracowników. Związkowcy sami jednak przyznawali, że zmuszeni byli „dozbierać" trochę głosów nawet w ostatnią środę, 25 kwietnia, bo chcieli mieć wyraźną większość. To wszystko oznacza, że w strajku nie weźmie udziału ponad 2 tysiące pracowników LOT-u: 800 osób zatrudnionych na etatach i 1,2 tys., którzy podpisali ze spółką umowy cywilno-prawne.
Związkowcom chodzi nie tylko o pieniądze, chociaż otwarcie domagają się powrotu do systemu wynagrodzeń z roku 2010, czyli sprzed przeprowadzonej za publiczne pieniądze restrukturyzacji spółki, ale i „zmiany stylu zarządzania", konkretnie dymisji prezesa Rafała Milczarskiego, który przy każdej okazji podkreśla, że podstawową zasadą zrządzania w LOT jest „merytokracja".
Natomiast kapitan Adam Rzeszot, przewodniczący Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych mówi wprost: działalność prezesa zagraża bezpieczeństwu spółki pod względem finansowym, ale i bezpieczeństwu wykonywania lotów.