Jeśli rozejrzeć się po księgarniach, kinach i telewizji, można by pomyśleć, że to Polska, a nie Włochy, jest ojczyzną mafii. Najpopularniejszym autorem jest u nas „Masa", dawny gangster z Pruszkowa, a dziś autorytet, choć nie moralny. Najpopularniejszym filmem – „Pitbull. Niebezpieczne kobiety", portretujący filozofującego strażaka zaczytanego w dziełach Schopenhauera, a który zmienia się w bossa łupiącego rodaków.
Innym przejawem fascynacji bandyterką jest wysyp powieści retro. Jednak nie policyjno-detektywistycznych, ale raczej opowieści gangsterskich, w których bohaterami są brutale i kobiety lekkich obyczajów.
Sympatię czytelników zdobyła trylogia Grzegorza Kalinowskiego o przedwojennych warszawskich cwaniakach zatytułowana „Śmierć frajerom". Hitem 2016 roku był „Król" Szczepana Twardocha. Trwają też prace nad jego telewizyjną adaptacją, ale do tego jeszcze daleka droga. Za to niedawno można było oglądać niezbyt udane „Belle Epoque" w TVN o zbrodniach sprzed stu lat w wersji glamour. Mało tego, swoich lokalnych sensacyjnych powieści w wersji retro doczekały się Szczecin czy Sanok.
Czasem trafi się solidna książka na miarę „Króla", ale większość prezentuje słaby poziom. Gdzież im do przedwojennych gigantów prozy sensacyjnej, choćby Sergiusza Piaseckiego. On jednak pisał nie z głowy, lecz z doświadczenia, bo uroki karceru poznał na własnej skórze. Przyglądając się tej modzie na bandytów, przypominają się słowa reżysera kina akcji z filmu „Poranek kojota": Żeby w kraju bezprawia nie można było znaleźć jednego gangstera?
W takim momencie ukazuje się „Czarny charakter" Łukasza Stachniaka, reklamowany jako „powieść o warszawskiej ulicy" i obiecujący 500 stron „walk gangów, brutalnych morderstw i zbrodni, które nie doczekają się kary". Rozgrywa się w tym samym okresie co „Król" i opowiada o autentycznych postaciach, które posłużyły Twardochowi za pierwowzory jego bohaterów.