„Świat bez Głowy" Izy Bartosz - rozmowy o Januszu Głowackim

W „Świecie bez Głowy" Izy Bartosz ważne postaci kultury mówią to, czego nie wiedzieliśmy o pisarzu.

Aktualizacja: 05.04.2018 18:55 Publikacja: 05.04.2018 18:05

Janusz Głowacki w obiektywie Czesława Czaplińskiego.

Janusz Głowacki w obiektywie Czesława Czaplińskiego.

Foto: Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Czesław Czapliński

Powód, dla którego chory Janusz Głowacki znalazł się w upalnym Egipcie, wyjaśnią może kiedyś jego najbliżsi. Z książki Izy Bartosz dowiadujemy się, że w przeszłości pomógł ojcu w pisaniu powieści. Czy to przypadek, że jej akcja toczyła się w Egipcie? Bohater stał w oknie i pocił się w strasznym upale. Głowacki junior był autorem ostatniego zdania: „Nie wiedział, że patrzy na ogród po raz ostatni". Gdy dochodzi do takich zbiegów okoliczności, rodzi się pytanie: Czy przewidział swoją śmierć?

Lubił towarzystwo

„Wiedziałam, że on lubi kobiety – wspomina Krystyna Kofta, pisarka. – Kiedy pojawiała się nowa, ładna dziewczyna, od razu był nią zainteresowany. Tyle że za chwilę przychodziła jakaś nowa i tak w kółko. Nie chciałam być jedną z nich, jednak jestem pewna, że on tych kobiet nie zaliczał ot, tak. Po prostu zawsze lubił towarzystwo kobiet, a one za nim przepadały. Szybko uświadomiłam sobie, że chcę przyjaźni, która będzie trwała, będzie bliska". Później w jednym z wywiadów stwierdziła: „Mówią, że zrobiłeś karierę, wspinając się po plecach kobiet". Głowacki odpowiedział: „Wiesz, Krysiu, strome i śliskie są plecy kobiet".

Kto wie, czy najważniejszą kobietą w jego życiu nie była matka. Wykształcona, inteligentna, nie widziała świata poza synem. Promieniała na wywiadówkach, gdy wychowawczyni mówiła o Januszu. Zawsze starała się go chronić przed wszystkim. „Są tak zwane supermatki. To matki jedynaków – wspomina Kazimierz Kutz. – One są w stanie wszystko synom poświęcić. Zazwyczaj tacy chłopcy, napędzani energią matki, wiele osiągają. Myślę, że tak właśnie było z Januszem".

Matce zawdzięczał literackie inspiracje. Była m.in. redaktorką w Iskrach i w Czytelniku. Kiedy chorował, czytała mu „W poszukiwaniu straconego czasu". Jak wspomina Tomasz Łubieński, pisarz i szkolny kolega, we wczesnej młodości Głowacki najbardziej lubił opowieści przygodowe, z bogatą akcją, o Indianach albo „Trzech muszkieterów". Ale gdy miał 14 lat, dostał od sąsiadów „Ferdydurke" Gombrowicza. I właśnie wtedy rozpoczęła się jego przygoda z absurdem. Wcześniej myślał, że o Polsce można pisać wyłącznie z patosem.

W szkole teatralnej Janusz Głowacki marzył, żeby zostać piosenkarzem, chociaż w ogóle nie miał słuchu. Gdy został wyrzucony i pisywał o teatrze, ironizował, że niczym hrabia Monte Christo chce się odegrać na profesorach, którzy się na nim nie poznali. Ale na początku twórczości był reportaż w „Kulturze" o zabójstwie w Żyrardowie. Dwóch pijaczków zadźgało faceta, który chciał ich uciszyć. Okazał się członkiem ORMO, przybudówki MO, i zrobiła się afera. Głowacki pojechał na proces, a co słyszał, opisał w zdaniach: „Pierwsze dwie flaszki zrobiliśmy na Armii Czerwonej, później doprawiliśmy w melinie na Nowotki, potem poszliśmy na Lenina do baru Młoda Gwardia, tam wziąłem nóż i poszliśmy na Dzierżyńskiego".

Powstał mocny obraz klasy robotniczej, skreślony piórem bywalca najważniejszych warszawskich salonów. „On się fantastycznie bawił, ale mam wrażenie, że to było takie profesjonalne bycie w towarzystwie, nieustanna praca nad warsztatem. Był przecież bardzo uważnym obserwatorem tego, co się dzieje" – wspomina Daniel Olbrychski.

Głowacki miał specyficzny stosunek do pisania. Nie znosił go, ale w życiu nic nie sprawiało mu większej frajdy niż dobre zdanie. Ciężko pracował nad rzekomo nonszalanckim stylem. To, co napisał z głowy, przepisywał w stylu, który wymyślił, pisząc felietony.

Z książki dowiadujemy się, jak wyglądała walka o dotarcie do największych literackich sław w Ameryce. Jednym z upokorzeń było noszenie pod koszulą maszynopisu sztuki, żeby szybko wręczyć ją jakiemuś reżyserowi na bankiecie. To dlatego jednym z jego ulubionych opowiadań był „Sobowtór" Dostojewskiego, w którym bohater przeżywa męki, bo nie może się dostać na przyjęcie. „To o mnie" – mówił autoironicznie Głowacki, uważany w Warszawie za największego VIP-a.

Jego sztuki były wystawiane na całym świecie, nikt nie osiągnął w Polsce większego sukcesu, a jednak towarzyszyło mu poczucie niespełnienia w dwóch wymiarach: egzystencjalnym i artystycznym. Dopiero gdy przypomnimy sobie, co mógł czuć jako dziecko w czasie powstania warszawskiego, gdy cała stolica była w ogniu, zrozumiemy sens wyznania na temat ataku na World Trade Center: „Mieszkając w Nowym Jorku, myślałem sobie, że chociaż raz w życiu jestem po stronie silniejszego, że nic mi już nie grozi. Gdy wybuchły wieże, zrozumiałem, jak bardzo nie miałem racji".

Niezrealizowany film

Izie Bartosz opowiadał o produkcji filmowej, która nie doszła do skutku. Film miał kręcić świetny reżyser i producent Paul Mazursky. Wszystko już było: wytwórnia, aktorzy, plan zdjęciowy. Lada dzień miały się rozpocząć zdjęcia i nagle jakiś sponsor się wycofał. Z dnia na dzień wszystko się skończyło. Mówił, że w biurze zostawił swój płaszcz czy szalik i następnego dnia zadzwonił, żeby to odebrać, a tam już nikogo nie było. Dlatego powtarzał: „Więcej mi w życiu rzeczy nie wyszło, niż wyszło".

Uważany był za cynika, tym bardziej warto wsłuchać się we wspomnienie Kazimierza Kutza: „Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak bardzo Janusz jest delikatny, jaki jest wrażliwy, przeczulony na swoim punkcie. On membranę emocjonalną miał bardzo miękką. Jestem pewien, że bardzo przeżywał zawsze wszystkie negatywne opinie o sobie i bardzo potrzebował dobrego słowa. Jak chcieliśmy mu coś powiedzieć nawet krytycznie, to i tak robiliśmy to z miłością, dystansem".

Jednym z ważniejszych wątków książki jest starość. „Siada sobie człowiek przy barze, zamawia martini i raptem ma już, k... a, osiemdziesiąt lat! " – mawiał. Do końca nosił się jak playboy, a przecież wiek mu doskwierał. Coraz gorzej słyszał.

Jego przyjaciel Lejb Fogelman, prawnik, barwna postać Warszawy, starał się nakłonić Głowackiego do opowieści o żydowskich korzeniach, ale on stale się tym namowom wymykał. W końcu powiedział: „Lonia, kocham cię, ale nawet dla ciebie się nie obrzezam!". Bał się powrotu upiorów Marca '68?

Powód, dla którego chory Janusz Głowacki znalazł się w upalnym Egipcie, wyjaśnią może kiedyś jego najbliżsi. Z książki Izy Bartosz dowiadujemy się, że w przeszłości pomógł ojcu w pisaniu powieści. Czy to przypadek, że jej akcja toczyła się w Egipcie? Bohater stał w oknie i pocił się w strasznym upale. Głowacki junior był autorem ostatniego zdania: „Nie wiedział, że patrzy na ogród po raz ostatni". Gdy dochodzi do takich zbiegów okoliczności, rodzi się pytanie: Czy przewidział swoją śmierć?

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Literatura
Czesław Miłosz z przedmową Olgi Tokarczuk. Nowa edycja dzieł noblisty
Literatura
Nie żyje Leszek Bugajski, publicysta i krytyk literacki
Literatura
Ernest Bryll: zapomniany romantyk i Polak stojący w kolejce
Literatura
Nie żyje Ernest Bryll
Literatura
Premiera książki „Emilian Kamiński. Reżyser marzeń”