Wiele oddziałów szpitalnych w całej Polsce i świeżo przeniesioną do szpitali nocną i świąteczną pomoc lekarską może od poniedziałku czekać chaos. Opierają się bowiem w dużym stopniu na pracy tzw. rezydentów, lekarzy w trakcie specjalizacji na etacie opłacanym przez resort zdrowia. A oni rozpoczynają w poniedziałek ogólnopolski protest. Głodówkę w Warszawie prowadzić będzie ok. 30 osób, ale nawet kilka tysięcy ze wszystkich ponad 17 tys. rezydentów zamierza wesprzeć. Wezmą wolny dzień na oddanie krwi. Inni rozważają urlop na żądanie lub na opiekę nad dzieckiem, a ci, którzy przyjdą do pracy, mają włożyć koszulki z zakrwawionym wężem Eskulapa i napisem „Protest głodowy".

Datę wybrano nieprzypadkowo. To początek funkcjonowania reformy służby zdrowia, która zakłada zmianę finansowania z efektywnościowego (płacenie za wykonane świadczenie) na budżetowy i odcina od pieniędzy placówki prywatne. Przenosi też do szpitali nocną i świąteczną pomoc lekarską.

Rezydenci uważają, że służba zdrowia bardziej niż rewolucji potrzebuje dodatkowych nakładów. Będą też protestować przeciw niskim zarobkom.

Taka sytuacja może potrwać, bo choć rezydenci twierdzą, że liczą na rozsądek Ministerstwa Zdrowia, szybkie spełnienie ich postulatów może okazać się niemożliwe. – Opracowanie wieloletniego planu finansowego wymaga bowiem czasu – mówi Jerzy Gryglewicz z Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego. – Protest może być jednak impulsem do dyskusji na temat zwiększania środków na ochronę zdrowia. A były minister zdrowia Marek Balicki dodaje, że protest może przyspieszyć decyzję polityczną o stopniowym zwiększaniu składki zdrowotnej. – Byłaby to realizacja zapowiedzi ministra zdrowia, że do końca 2016 r. rząd przegłosuje ustawę, zgodnie z którą do 2020 r. mielibyśmy dojść do nakładów na zdrowie w wysokości 6 proc. PKB. Ponieważ gospodarka jest w dobrej kondycji, zwiększenie składki można by kompensować zmniejszeniem podatku dochodowego – mówi Balicki