Podwyżki dla lekarzy specjalistów oznaczają kolejki

Obiecany wzrost wynagrodzeń dla specjalistów może sprawić, że koszty płacowe szpitali wzrosną o 30 proc.

Aktualizacja: 06.03.2018 07:30 Publikacja: 06.03.2018 07:10

Podwyżki dla lekarzy specjalistów oznaczają kolejki

Foto: AdobeStock

6750 zł brutto dostanie od lipca lekarz specjalista, który zdecyduje się na pracę w jednym szpitalu – przewiduje porozumienie podpisane 8 lutego przez ministra zdrowia i Porozumienie Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL). To znaczny wzrost w stosunku do przyjętej dziś w większości szpitali kwoty 4,5 tys. zł brutto. Kłopot w tym, że w dokumencie, który podpisał minister zdrowia Łukasz Szumowski, zabrakło źródeł finansowania. A to pozwala przypuszczać, że podwyżki zostaną sfinansowane ze środków, jakie Narodowy Fundusz Zdrowia płaci szpitalom za leczenie pacjentów, a tym samym spowodują wzrost kolejek do świadczeń.

Dla szpitali podwyżka wyniesie jednak nie 2250 zł, które stanowi różnicę między przyszłą a obecnie obowiązującą stawką, ale 4275 zł, bo będą musieli doliczyć 30-proc.koszty płacowe, jakie pracodawca odprowadza do ZUS. Według Naczelnej Izby Lekarskiej (NIL) specjalistów, którzy w szpitalach pracują na etatach, jest dziś ok. 6 tys., co dawałoby łączną sumę 25,6 mln miesięcznie. Doktor Jerzy Gryglewicz z Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego zwraca uwagę, że w niektórych placówkach podwyżki, a co za tym idzie, również koszty płacowe, będą znacznie wyższe:

– Część specjalistów dziedzin niedofinansowanych, np. psychiatrii, zarabia dziś znacznie poniżej średniej, ok. 3,5 tys. zł – mówi dr Gryglewicz. Przyznaje jednak, że są specjalizacje, które od dawna zarabiają więcej niż 6,7 tys. zł. Jak dowiadujemy się od dyrektorów, to głównie anestezjolodzy, neonatolodzy i lekarze pracujący na SOR, czyli szpitalnym oddziale ratunkowym.

Większości placówek przyjdzie jednak dopłacić za lojalkę specjalisty, co może poważnie nadszarpnąć ich budżet:

– Jeżeli te pieniądze mają pochodzić ze środków na świadczenia, budżet szpitala może się nie zbilansować – przyznaje Dorota Gałczyńska-Zych, dyrektor stołecznego Szpitala Bielańskiego, który w różnych wymiarach zatrudnia 550 specjalistów, w tym ponad 300 na etacie. Wciąż łudzi się, że obiecany przez ministra wzrost wynagrodzeń będzie finansowany z odrębnej puli, jak „zembalówka", czyli podwyżki 4 x 400 zł brutto, które w 2015 r. zagwarantował pielęgniarkom ówczesny minister Marian Zembala. Ma nadzieję, że nie powtórzy się historia z obiecanymi w lipcu przez wiceministra Marka Tombarkiewicza podwyżkami dla ratowników. W dokumencie zabrakło źródła finansowania i ciężar wzrostu wynagrodzeń spadł na szpitale. A ponieważ podwyżki musiałyby zostać sfinansowane ze środków na leczenie, wielu dyrektorów po prostu ich nie wypłaciło.

– Trzeba mieć nadzieję, że taka sytuacja się nie powtórzy, bo minister nie może być Świętym Mikołajem, który rozdaje pieniądze szpitali należące w większości do samorządów. Nie wolno zobowiązywać się do wypłat z cudzego budżetu – zwraca uwagę Władysław Kosiniak-Kamysz, szef PSL i były minister pracy i polityki społecznej. I dodaje, że skoro rząd chwali się uszczelnianiem VAT, powinien zainwestować zaoszczędzone w ten sposób pieniądze, zwiększając budżet na ochronę zdrowia.

Może będzie zmuszony, bo wyższych wynagrodzeń domagają się kolejne grupy pracowników medycznych:

– Porozumieniem z rezydentami minister zdrowia otworzył puszkę Pandory – uważa Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP). I tłumaczy, że zgodnie z dokumentem lekarze zapewnili sobie podwyżkę o 48 proc. – Rozumiem więc, że podwyżki dla pozostałych grup pracowników szpitali będą proporcjonalne – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą". I ostrzega, że nastroje białego personelu pogarszają się z każdym dniem. Pierwsi nie wytrzymali ratownicy, którzy na obiecane w lipcu podwyżki czekają już blisko 230 dni. W poniedziałek postawili resortowi zdrowia ultimatum: jeśli nie dostaną pieniędzy do 16 marca, rozpoczną akcję strajkową.

Opinia

Jakub Szulc, ekonomista, były wiceminister zdrowia

Dobrze, że rezydentom udało się wynegocjować wzrost wynagrodzeń, ale o ile ich podwyżkę pokryje budżet państwa, o tyle podniesienie wynagrodzenia specjalistom w sytuacji, w której nie określono źródła finansowania, dotknie wprost budżetów szpitali. Jeśli na system wynagrodzeń pracowników patrzeć jak na system naczyń połączonych, to podniesienie wynagrodzeń jednej grupie zawodowej będzie z dużym prawdopodobieństwem skutkować roszczeniami innych grup, takich jak pielęgniarki, fizjoterapeuci czy technicy medyczni. Z perspektywy szpitala podwyżki mogą oznaczać koniec kłopotów z dostępnością do kadr medycznych, ale początek ze znalezieniem źródeł finansowania. Podstawowym problemem polskiej służby zdrowia jest zbyt mały dopływ środków publicznych, a kłopoty finansowo-kadrowe są jednym z jego przejawów.

6750 zł brutto dostanie od lipca lekarz specjalista, który zdecyduje się na pracę w jednym szpitalu – przewiduje porozumienie podpisane 8 lutego przez ministra zdrowia i Porozumienie Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL). To znaczny wzrost w stosunku do przyjętej dziś w większości szpitali kwoty 4,5 tys. zł brutto. Kłopot w tym, że w dokumencie, który podpisał minister zdrowia Łukasz Szumowski, zabrakło źródeł finansowania. A to pozwala przypuszczać, że podwyżki zostaną sfinansowane ze środków, jakie Narodowy Fundusz Zdrowia płaci szpitalom za leczenie pacjentów, a tym samym spowodują wzrost kolejek do świadczeń.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Prawo karne
Przeszukanie u posła Mejzy. Policja znalazła nieujawniony gabinet
Prawo dla Ciebie
Nowe prawo dla dronów: znikają loty "rekreacyjne i sportowe"
Edukacja i wychowanie
Afera w Collegium Humanum. Wykładowca: w Polsce nie ma drugiej takiej „drukarni”
Edukacja i wychowanie
Rozporządzenie o likwidacji zadań domowych niezgodne z Konstytucją?
Praca, Emerytury i renty
Są nowe tablice GUS o długości trwania życia. Emerytury będą niższe