Wszystkie światła skierowano na Kamila Stocha, Macieja Kota, Piotra Żyłę i kompanię, która pod wodzą trenera Stefana Horngachera tej zimy robi w skokach furorę. Jak duże rodzi to nadzieje, można było zobaczyć we wtorek rano w Warszawie na pożegnalnym spotkaniu z polską szóstką.
Polecieli do Lahti trzy dni przed eliminacjami do pierwszego konkursu na skoczni normalnej, gdyż treningi mogą zacząć już w środę. Obowiązki medialne spełnili w salonie firmy Renault, która wsparła ich 25 samochodami i dwuletnim kontraktem sponsorskim. Prezentowali się dumnie, jadą po sukcesy, choć miarkowali obietnice.
Praca i pasja
– Traktujemy start w Lahti jak normalne zawody. Nie ma szczególnych przygotowań, taki plan był nakreślony w sztabie od dawna – stwierdził drugi trener kadry Grzegorz Sobczyk. – Zgadza się. Podtrzymujemy cykl startowy. Konkursy w Azji były też rodzajem treningu. Staram się z uśmiechem podchodzić do tej pracy, jest ona też pasją, spełnianiem się. Zawsze lepiej skupić się na niej niż na medalach. Do tej pory to dobrze funkcjonuje, nie ma sensu tego zmieniać. Na każde zawody jedziemy z podobną dozą energii i motywacji, ambicji i radości – mówił Kamil Stoch.
– Zwycięskie konkursy w Sapporo i Pjongczangu to dopiero kroki na drodze do celów, które mam. Potwierdzenie, że droga jest dobra. Nie chciałbym na tym poprzestać, pierwsza wygrana powoduje chęć drugiej i kolejnych. Z tym pozytywnym bagażem jadę do Lahti wykonać zadanie i realizować sprawdzony plan – uzupełnił Maciej Kot.
Piotr Żyła, na pytanie o powód zadumy przy wypowiedziach kolegów, odpowiedział zgodnie ze swą naturą: – Bo zimny kibel będzie (w Japonii były ciepłe, o czym wspominał przy okazji konkursów w Sapporo – przyp. red.).