Dziś ma on mocne uzasadnienie, ale czy tak będzie w przyszłości? Nie wiemy wszak, czym UE stanie się za kilka, kilkanaście lat. Wiele wskazuje na to, iż nie będzie urzeczywistnieniem snu prezydenta Macrona. Kryzys migracyjny przeorał Europę głębiej, niż się na pozór wydaje, wyrośnie z niego prędzej Unia narodów niż federacja europejska, co pokazują kolejne wybory w państwach unijnych, ostatnio w Austrii. Jeśli tak, to federaliści, na czele z prezydentem Francji, staną się marginesem, a Polska wpisze się w dominujący nurt.
Co nie oznacza bynajmniej, że możemy sobie pozwolić na dezynwolturę w relacjach z UE i jej najpotężniejszymi członkami. Ani to rozumne, ani skuteczne. Powinniśmy raczej nadawać ton biegowi wydarzeń i przyciągać do siebie państwa niezadowolone z nadmiernej omnipotencji unijnych instytucji.
Mitem założycielskim przyszłej Unii nie będzie zwycięstwo Macrona nad kandydatką Frontu Narodowego, ale inwazja setek tysięcy muzułmańskich i afrykańskich migrantów na Stary Kontynent w latach 2015–2016, która naruszyła w sposób fundamentalny poczucie bezpieczeństwa Europejczyków.
Pokazują to badania opinii publicznej przeprowadzone choćby przez francuski ośrodek IFOP. Wynika z nich, że nie ma istotnych różnic w postrzeganiu kryzysu migracyjnego w „starej" i „nowej" Unii. Jako Europejczycy jesteśmy mentalnie jednością, jeśli już pojawiają się jakieś znaczące różnice, to pomiędzy klasą polityczną a społeczeństwami, a nie samymi społeczeństwami.
Zobrazowaniem tej tezy nich będą dwa przykłady z badania IFOP. Pierwszy: 79 proc. Francuzów, 87 proc. Niemców, 90 proc. Brytyjczyków i 84 proc. Polaków uważa, że wśród przybyszów znajdują się terroryści. Drugi – 63 proc. Francuzów, 49 proc. Niemców, 67 proc. Brytyjczyków i 60 proc. Polaków twierdzi, iż w ich kraju żyje za dużo cudzoziemców, by przyjmować nowych.