Jest 20 maja 2017 r. W Katowicach trwa pierwszy w powojennej historii Polski Kongres Prawników Polskich, organizowany przez samorządy adwokacki i radcowski oraz sędziowskie stowarzyszenie Iustitia. Jednym z prelegentów jest wiceminister sprawiedliwości dr Marcin Warchoł. W trakcie przemówienia stwierdza, że główną przyczyną nieprawidłowości w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości w Polsce jest nierozliczenie się ze zbrodni sądowych systemu komunistycznego. Podnosi przy tym liczne ujawnione przez media afery w wymiarze sprawiedliwości, aczkolwiek wymienia tylko jedną głośną ostatnio sprawę dotyczącą Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Na te słowa część uczestniczących w kongresie prawników wychodzi z sali na znak protestu.
Prawdziwi patrioci
Pomijając już ocenę tej formy protestu, warto przeanalizować sposób rozumowania wiceministra Marcina Warchoła. Ma on w końcu istotny wpływ na proces legislacyjny. Podczas obrad Sejmu reprezentuje stronę rządową w dwóch kluczowych projektach dotyczących ustroju sądów: projekcie rządowym w sprawie Krajowej Rady Sądownictwa i – rzekomo poselskim – projekcie w sprawie zmian w sądach powszechnych.
Poglądy te nie są odosobnione – wielokrotnie były przywoływane zarówno przez polityków partii rządzącej, jak i przez prorządowe media. Opierają się one na przekonaniu, że polskie sądy zostały żywcem przeniesione z epoki komunizmu, gdyż w 1989 r. nie przeprowadzono ich weryfikacji. W związku z tym bronią „postkomunizmu" (rozumianego bardzo szeroko, łącznie z osobami z komunizmem walczącymi) przeciwko „prawdziwym patriotom". W tym dość dziwnym rozumieniu znaczenia słów „postkomunistą" staje się np. represjonowany w stanie wojennym prof. Adam Strzembosz, zaś „antykomunistą" – poseł Piotrowicz, który w tamtym czasie był prokuratorem. Ale to już temat na szersze rozważania.
Drugim założeniem jest przekonanie, iż w polskim wymiarze sprawiedliwości roi się od patologii – od przewlekłości postępowań (rzekomo prawie największej w Europie), przez nieprawidłowości w zakresie organizacji i przebiegu postępowań, po czyny czysto kryminalne (rzekomo częste). Wszystko to oczywiście w atmosferze całkowitej bezkarności „nadzwyczajnej kasty" sędziowskiej, czyli, mówiąc krótko, komuniści i złodzieje w togach.
Zbrodniarze nie żyją
Oczywiście nie można mediom czy poszczególnym obywatelom odmawiać prawa do własnej oceny, nawet jeśli ta ocena w istotny sposób rozmija się z rzeczywistością. Mamy w końcu jeszcze wolność słowa i obywatele mogą wyrażać najróżniejsze przekonania, choćby w sposób tak niekonwencjonalny, jak uczestnicy miasteczka namiotowego koczujący na pl. Krasińskich w Warszawie pod siedzibą Sądu Najwyższego. Pół biedy jednak, jeśli poglądy tego typu głosi niewielka grupa obywateli albo publicyści niszowych portali internetowych. Gorzej, gdy mówi tak ważny polityk partii rządzącej, w dodatku zajmujący stanowisko wiceministra sprawiedliwości. Fakt, że pan wiceminister podkreślał, iż patologie dotyczą tylko niektórych sędziów. Jednak zupełnie nie wiadomo, dlaczego na podstawie pojedynczych przypadków wysnuł potrzebę gruntownych antydemokratycznych zmian systemowych.