Rzeczpospolita: Dokładnie 50 lat temu, 8 marca 1968 r., manifestacje studentów na Uniwersytecie Warszawskim rozpoczęły tzw. wydarzenia marcowe. Jaka atmosfera towarzyszyła studentom zebranym tamtego dnia na wiecu?
Irena Lasota: Myślę, że nikt nie przeczuwał, jak to będzie przełomowe. Większość z nas, czyli osób, które zwołały ten wiec, i tych, którzy nam w tym pomagali, spodziewała się, że zgromadzi się nie więcej niż 200–300 osób. Reszta studentów przyszła po prostu w dobrej wierze, by bronić wolności słowa, solidaryzować się z wyrzuconymi z uczelni kolegami. Wszyscy poszli w głąb uniwersytetu, gdzie podobno miały toczyć się rozmowy z prorektorem Zygmuntem Rybickim. Wtedy zupełnie osłabła w nas czujność, jeśli w ogóle jakaś nam wówczas towarzyszyła. Byliśmy kompletnie zaskoczeni tym, że nagle wyskoczyło na nas ORMO. Później zobaczyliśmy również ZOMO. Z zamkniętego budynku Pałacu Kazimierzowskiego obserwowaliśmy, jak funkcjonariusze szturmowali uniwersytet i bili studentów. To było dziwne uczucie, nikt się tego nie spodziewał. Potem władza twierdziła, że będzie rozmawiać ze studentami, a tak naprawdę zajmowała się głównie aresztowaniami, wyrzucaniem studentów z uczelni i wcielaniem protestujących do wojska.
Kiedy aresztowano panią?
Zostałam zatrzymana tego samego dnia wieczorem – w swoim domu. A następnego dnia zostałam już skazana przez tzw. kolegium orzekające. To były robotnicze sądy, które wzięły się chyba jeszcze z rewolucji październikowej. Siedziało w nich dwóch czy trzech niezbyt rozgarniętych panów, którzy podpisywali to, co im mówiono. Za Marzec jedni dostawali 2 tysiące grzywny, co wówczas było dużą kwotą, inni – karę więzienia. Niczego nam nie tłumaczono. Ja dostałam po prostu kartkę z napisem: „Dwa miesiące aresztu za stawanie brudnymi nogami na ławce publicznej". I wylądowałam w więzieniu. Te kolegia stanowiły zatem poważną formę represji, nie mówiąc już o tym, że bardzo szybko zaczęto brać wyrzuconych studentów do wojska. I to nie do jakiegoś zwyczajnego, tylko do specjalnych karnych kompanii, lub wysyłano ich jak najdalej od miejsca zamieszkania.
Czy te represje sprawiły, że studenci stracili wiarę w to, że uda się coś zmienić?