Łączne całkowite możliwości finansowania szkolnictwa wyższego ze środków publicznych i prywatnych zależą od poziomu dobrobytu. Społeczeństwa zamożne mogą sobie pozwolić na przeznaczanie większych środków na szkolnictwo wyższe, bo je po prostu na to stać.
Wydaje się, że wyznacznikiem wysokości środków przeznaczanych na kształcenie wyższe powinny być potrzeby rynku pracy oraz pozostałe czynniki. Kadry z wysokimi kwalifikacjami są podstawą wzrostu i rozwoju gospodarczego. Ten tok rozumowania prowadzi wręcz do wniosku, że społeczeństwo powinno inwestować w wyższe wykształcenie swoich członków, gdyż oddadzą oni z nawiązką poniesione nakłady, pracując dziesiątki lat po studiach. Takie podejście abstrahuje jednak zupełnie od tego, że w dzisiejszym świecie osoby wykształcone cechują się dużą mobilnością i w poszukiwaniu lepszego życia przemieszczają się z łatwością pomiędzy krajami. Następuje oderwanie miejsca uzyskania i sfinansowania wykształcenia od miejsca, gdzie generowane są jego pozytywne efekty. Z ekonomicznego punktu widzenia oznacza to nieuzasadnione transfery bogactwa – tym razem z krajów mniej zamożnych, które kształcą na swój koszt lekarzy, informatyków, śpiewaków itd., do krajów bardziej zamożnych, do których ci absolwenci emigrują i gdzie pracują, generując bogactwo. Zdrowy rozsądek domaga się wprowadzenia mechanizmów chroniących interesy krajów, które w ten sposób są przedmiotem drenażu bogactwa.
Pozostałe czynniki wpływające na uzasadnienie finansowania studiów wyższych nie dotyczą rynku pracy, ale związane są z realizacją wyższych potrzeb człowieka, jakie stanowią z pewnością chęć rozwoju duchowego, posiadania bogatszej osobowości itp. Czasami mówi się, że wykształcenie jest wartością samą w sobie i nie powinno być rozpatrywane z perspektywy zapotrzebowania przez rynek pracy na kadry z określonymi kompetencjami. Nie oznacza to jednak, że społeczeństwo powinno w sposób bezrefleksyjny i nieograniczony finansować tego rodzaju potrzeby ze środków publicznych.
Powyższe spostrzeżenia upoważniają do sformułowania wniosku, że kraj ponoszący wysokie nakłady na studia wyższe swoich obywateli powinien dbać także o to, by spodziewane tego efekty rozwojowe nie były zmniejszane przez emigrację. Należy przy tym zaznaczyć, że każde studia wyższe wymagają nakładów i nie jest tak, że przedmiotem naszej troski powinny być wyłącznie studia najdroższe. Bardzo spektakularny wydźwięk ma ostatnio prowadzona dyskusja na temat kształcenia lekarzy. Studia medyczne to studia relatywnie drogie ze względu na wysoki wskaźnik kosztochłonności i ze względu na czas trwania (sześć lat). Z jednej strony pojawia się postulat zwiększenia nakładów na te studia i kształcenia większej liczby lekarzy, gdyż w wielu placówkach służby zdrowia są problemy z obsadzeniem etatów. Niektóre uczelnie publiczne uruchamiają nowe kierunki lekarskie, oczekując dotacji na ten cel z publicznych pieniędzy. Z drugiej strony obserwujemy emigrację lekarzy do krajów oferujących lepsze warunki pracy. Zwykły rozsądek podpowiada, że rozwiązanie tej sytuacji nie może polegać na niekończącym się zwiększaniu nakładów na kształcenie medyków.
W związku z zasygnalizowanymi nieprawidłowościami możliwe jest sformułowanie kilku zaleceń dla państwa na takim poziomie rozwoju gospodarczego jak Polska. Brzmią one następująco:
1. Ograniczony poziom zamożności Polski wskazuje na potrzebę odwoływania się do dobrze rozumianego interesu społecznego/narodowego i zasady racjonalnego gospodarowania. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że należy rozsądnie definiować wysokość nakładów na szkolnictwo wyższe, by przyniosły nam one jak najlepsze efekty. Myśląc mechanicznie, nakłady na kształcenie wyższe uzasadnione potrzebami krajowego rynku pracy powinny być ponoszone na poziomie szacowanych możliwości efektywnego wchłonięcia absolwentów z pożytkiem dla rozwoju gospodarczego i wzrostu poziomu dobrobytu. Finansowanie kształcenia medyków możemy zwiększać w nieskończoność, a i tak będzie u nas brakować lekarzy. Przyczyna nie tkwi w zbyt małej podaży, ale w oferowaniu przez placówki służby zdrowia mało konkurencyjnych warunków pracy i płacy. Kontynuacja obecnej sytuacji będzie sprzyjać emigracji absolwentów studiów medycznych. Oczywiście nie można im zabronić podejmowania pracy za granicą, ale konieczne są rozwiązania wiążące ponoszone koszty i korzyści z wyższego wykształcenia.