NBA: Wojownicy lepsi w gwiezdnych wojnach

Golden State Warriors zdobyli mistrzostwo NBA zgodnie z przewidywaniami, ale sposób, w jaki rozbili rywali, był imponujący.

Aktualizacja: 13.06.2017 23:53 Publikacja: 13.06.2017 18:47

Stephen Curry (nr 30) i Kevin Durant (35) świętują mistrzostwo

Stephen Curry (nr 30) i Kevin Durant (35) świętują mistrzostwo

Foto: AFP

To miały być ekscytujące i zacięte finały, na parkietach w Oakland i Cleveland rywalizowała cała plejada gwiazd (dziennikarze ESPN wyliczyli nawet, że tylu czołowych koszykarzy nie mierzyło się w finałowej rozgrywce jeszcze nigdy), ale tak naprawdę ekscytująca była tylko gra Warriors, czyli po naszemu Wojowników. Ledwie jeden z pięciu meczów – starcie numer trzy – był naprawdę zacięty i jego losy decydowały się w końcówce.

W tych koszykarskich gwiezdnych wojnach, kibiców i media szczególnie elektryzował jeden pojedynek: LeBron James kontra Kevin Durant. Dla LeBrona to był ósmy finał, Durant, między innymi mistrz olimpijski z reprezentacją USA, król strzelców NBA, MVP sezonu zasadniczego ligi, zagrał w decydującej rozgrywce dopiero po raz drugi. I zagrał fantastycznie, jakby nie czuł tej presji, która musiała mu ciążyć, po tym jak odsądzano go od czci i wiary, kiedy dołączył do znakomitej i bez niego drużyny z północnej Kalifornii. W finałowych meczach rzucał ponad 30 punktów, w ostatnim 39.

Najbardziej cieszyła się jego mama, Wanda. Kiedyś to ją Durant nazwał MVP, czyli najbardziej wartościowym zawodnikiem. Sam dostał nagrodę MVP Finałów, chociaż kibice skandowali MVP, kiedy wywiadu udzielał Stephen Curry. Ale to dlatego, że jest ich ulubieńcem, który gra w Oakland od początku. On też zasłużył na ciepłe słowo, w dwu dotychczasowych swoich finałach zawodził, był cieniem tego czarodzieja, którym zwykle bywa. Tym razem grał na luzie, może dlatego, że kamery były wycelowane w Duranta i LeBrona.

Ten ostatni przegrał finały po raz piąty. Znów odezwą się jego przeciwnicy, których jest cały legion. Powiedzą, że Bill Russell wygrywał dziewięć finałów, Magic pięć, a Michael Jordan, z którym LeBron jest nieustannie porównywany, wszystkie sześć, w których grał. Ale akurat James nie zawiódł, robił swoje, seryjnie kolekcjonował triple-double (10 lub więcej punktów, zbiórek, asyst, w sumie średnio 33,6 punktów, 12 zbiórek, 10 asyst), prawie nie schodził z parkietu, bił kolejne rekordy. Problem w tym, że do jego poziomu nie dostosowali się koledzy. Jeden Kyrie Irving to za mało, pozostali zawiedli.

Fani dwóch superbohaterów licytują się teraz, który zagrał lepiej. Po końcowej syrenie ostatniego meczu LeBron i Durant padli sobie w ramiona, zamienili parę zdań. Rywalizowali już przeciwko sobie w finałach pięć lat temu, wtedy górą był James. – Teraz między nami remis, musimy spróbować ponownie – miał powiedzieć Durant.

Po trzech meczach było już 3:0 dla Warriors, sprawa wydawała się przesądzona, takiej straty w historii NBA nikt jeszcze nie odrobił. Warriors zdawali się perfekcyjni, a Cavs wyglądali jak dzieci we mgle. I nagle, w czwartym meczu, role się odwróciły, jakby drużyny zamieniły się koszulkami, LeBron i spółka wygrali w fenomenalnym stylu, rozstrzelali rywali rzutami za trzy. Do Cleveland wróciła nadzieja. Przegrywali 1:3, ale przecież w tamtym roku odrobili taką właśnie stratę. Czy historia może się powtórzyć – pytali nie tylko kibice.

Okazało się, że nie może, nie z taką drużyną Warriors, nie z Durantem w składzie. Mecz numer pięć tylko na początku zapowiadał emocje, Cavaliers prowadzili w drugiej kwarcie 41-33, ale potem dominacja drużyny prowadzonej przez Steve'a Kerra (wrócił na ławkę po problemach z kręgosłupem) nie ulegała wątpliwości. Goście mieli tylko efektowne zrywy. Wyglądało to tak, jakby resztkami sił dopadali rywali, podczas gdy tamci, już po chwili, na luzie, bez większego wysiłku, odjeżdżali na kilkanaście punktów.

Drużyna z Oakland wygrała drugi finał w przeciągu trzech lat, zakończyła tegoroczne play-off z bilansem 16 zwycięstw i jedna porażka, w ubiegłym roku wygrała 73 mecze w sezonie zasadniczym. W przyszłym i kolejnych sezonach Wojownicy – jeśli tylko utrzymają obecny skład – mogą być jeszcze silniejsi. Curry ma 29 lat, Durant 28, a Klay Thompson i Draymond Grenn – dwaj kolejni zawodnicy o gwiazdorskim statusie – po 27. Przed wszystkimi jeszcze kilka lat grania na najwyższym poziomie. Kto się im przeciwstawi?

To miały być ekscytujące i zacięte finały, na parkietach w Oakland i Cleveland rywalizowała cała plejada gwiazd (dziennikarze ESPN wyliczyli nawet, że tylu czołowych koszykarzy nie mierzyło się w finałowej rozgrywce jeszcze nigdy), ale tak naprawdę ekscytująca była tylko gra Warriors, czyli po naszemu Wojowników. Ledwie jeden z pięciu meczów – starcie numer trzy – był naprawdę zacięty i jego losy decydowały się w końcówce.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Koszykówka
Jeremy Sochan pomoże reprezentacji i zagra w Polsce. Zabierze nawet kucharza
Koszykówka
NBA. Jeremy Sochan lepszy od Brandina Podziemskiego. Zdobył 20 punktów
Koszykówka
Reprezentacja polskich koszykarzy czeka na lwa. Czy będzie nim rewelacyjny debiutant NBA?
Koszykówka
Zimny prysznic dla reprezentacji Polski. Kompromitacja w meczu z Macedonią Północną
sport
Napoli niespodziewanie zdobyło Puchar Włoch. Polacy w rolach głównych