– Na razie to tylko coś w rodzaju „listu intencyjnego", ale na pewno niweluje część obaw o ewentualne porozumienie amerykańsko-rosyjskie ponad naszymi głowami – powiedział „Rzeczpospolitej" kijowski analityk Ołeksij Melnyk.
Wcześniej ukraiński minister spraw zagranicznych Pawło Klimkin uzyskał zapewnienie amerykańskiego Departamentu Obrony, że Waszyngton „nadal będzie wspierał niepodległość i terytorialną integralność Ukrainy" oraz „wspierał Kijów w sferze bezpieczeństwa (...) i modernizacji (jego) możliwości obronnych". Sam zaś szef Pentagonu, generał James Mattis, oświadczył, że „zapewni amerykańskiej dyplomacji możliwość prowadzenia rozmów (z Rosją) z pozycji siły".
– Najgorsze prognozy się nie spełniły, ale nadal poruszamy się po chybotliwym gruncie. Niepewność powiększają wybory zbliżające się we Francji i Niemczech – dodaje Melnyk.
W Kijowie wskazują, że obietnica „wspierania obronności" opiera się na wojskowym budżecie przygotowanym jeszcze przez poprzednią, demokratyczną administrację. Prawdziwym testem dla ekipy Trumpa będzie sprawa zaopatrywania Ukrainy w tzw. broń śmiercionośną. Obecnie Kijów otrzymuje z USA tylko wojskowe wyposażenie, dostawy broni (a szczególnie pocisków przeciwpancernych Javelin) zostały zablokowane przez administrację Obamy.
Wiosną pojawią się pierwsze, własne propozycje administracji Trumpa w sprawie budżetu wojskowego na 2018 rok i to one będą papierkiem lakmusowym stosunku nowego prezydenta do wojny na Ukrainie.