Teraz ataki na byłego premiera nie będą już rozumiane jako przejawy dozwolonego eurosceptycyzmu, ale kolejne kroki w kierunku polexitu. Rządzący muszą mieć świadomość tego ślepego zaułka, który prędzej czy później postawi ich wobec fundamentalnego wyboru: z Brukselą czy bez niej?
Osobiście jestem przekonany, że łamiąc deklarowaną bezstronność, Tusk kierował się w jakimś stopniu wewnętrzną uczciwością. Niemniej naiwne byłoby założenie, że zabierając w ten sposób głos, nie miał pojęcia, że przekracza Rubikon. Od niedzieli każde jego zapewnienie, że nie angażuje się w polską politykę, będzie mijało się z prawdą.
O co chodzi byłemu premierowi? Jakie były motywy tak wyraźnej deklaracji? Czy właśnie podjął decyzję o kandydowaniu w wyborach prezydenckich 2020 czy jakąś inną? Tego na razie się nie dowiemy. Poza wszelką dyskusją pozostaje fakt, że właśnie rzucił na szalę polskiej polityki osobiste aktywa.
Co to znaczy? Po pierwsze, musi być odtąd brany pod uwagę w wyborach. Po wtóre, zdecydował się dać twarz coraz ostrzejszej krytyce rządów PiS przez UE. Po trzecie – realnie wzmocnić jej orkiestrację.
Czy tych kilkaset znaków jego wypowiedzi objawia jakąś merytoryczną prawdę? W żadnej mierze, to tylko suma zarzutów, jakie od dawna padają wobec rządzących ze strony ich krytyków. Wszystko to zostało powiedziane już po stokroć.