Mecz był zacięty do tego stopnia, że w ostatnich minutach piłkarze wzięli się za bary. Tak czasami bywa, to normalne, nawet pokojowo usposobieni zawodnicy nie wytrzymują. Kiedy Magiera był piłkarzem, raczej w takich przepychankach nie brał udziału. Jako trener widzi w nich dobre strony. Każdy, kto myślał, że będzie miękkim trenerem, już wie, że się mylił.

Henning Berg z zawodnikami nie rozmawiał, przed Stanisławem Czerczesowem czuli oni respekt, a Besnik Hasi na nich krzyczał i obrażał. Magiera chyba nigdy nie podniósł głosu, jest kulturalnym człowiekiem, który porozumiewa się z piłkarzami, nie używając przekleństw, co podobno w szatni piłkarskiej jest niemożliwe. Życzę mu jak najlepiej niezależnie od tego, w jakim klubie pracuje. Wolę z nim stracić, niż z kilkoma innymi trenerami znaleźć. Zwłaszcza z takimi, którzy zaczynając pracę z klubem w kryzysie, mówią, że nic już nie da się zrobić i zamiast szkolić, trzeba dzwonić.

Mam nadzieję (bo nie pewność), że to już czasy minione. Jest wprawdzie w ekstraklasie kilku sędziów, którzy do niej nie dorośli, jednak dziś błąd popełniony przez sędziego wynika częściej z jego nieuwagi niż braku umiejętności lub, nie daj Boże, celowego działania. Tak właśnie było w meczu Legii z Lechem. Szymon Marciniak jest najlepszym polskim arbitrem, jednak do stadionu Wojska Polskiego ma w tym roku pecha. W lipcu pomylił się na korzyść Legii w meczu z Jagiellonią (nie przyznał zespołowi z Białegostoku rzutu karnego), w sobotę uznał warszawskiej drużynie bramkę ze spalonego, bo liniowy źle ocenił pozycję Kaspara Hamalainena. Jednak wyciąganie na tej podstawie wniosku, jakoby sędziowie pomagali Legii, wydaje mi się nadużyciem. W każdy weekend zdarzają się błędy sędziów wpływające na wynik. Wszyscy na boisku je popełniają, ale u sędziów i bramkarzy są najbardziej widoczne.

Chociaż akurat tym razem dwaj piłkarze dokonali niezwykłej sztuki, nie trafiając do pustej bramki. Na Łazienkowskiej przydarzyło się to Nemanji Nikoliciowi, a w Płocku Giorgiemu Merebaszwilemu. Gruzin najpierw popisał się niezwykłym dryblingiem w polu karnym, a kiedy już po jego zwodach obrońca i bramkarz Górnika Łęczna leżeli na ziemi, z kilku metrów nie trafił do bramki. Gdyby zdobył w tej akcji gola, stałby się bohaterem. Nie zdobył, więc wystawił się na pośmiewisko. W piłce granica między jednym a drugim jest bardzo cienka.