Małej, dla najbardziej zaawansowanych i tych, którzy wprowadzili euro. Wyszło inaczej. W przemówieniu Emmanuela Macrona na paryskiej Sorbonie padło wiele słów o konieczności położenia fundamentów pod nową, silną, suwerenną i Bóg wie jeszcze jak wspaniałą wspólną Europę. Ale wspólny budżet strefy euro, który jeszcze niedawno był głównym celem francuskiego prezydenta, pojawił się w dalszej kolejności – po digitalizacji, obronności, służbach specjalnych.

Można się zastanawiać, dlaczego Macron się uparł, by swoje zapowiadane jako szalenie ważne przemówienie przedstawiać teraz, dwa dni po wyborach do Bundestagu. Ich wynik z grubsza można było przewidzieć – zwłaszcza to, że najprawdopodobniej nowy rząd w Niemczech będzie współtworzony przez liberalną FDP. Partię szczególnie zainteresowaną finansami, które zamierza wydawać inaczej, niżby chciał prezydent Francji. Sam Macron, przygotowując się do wystąpienia, stwierdził, że niemieccy wyborcy go ugotowali. I z wielkich planów w sprawie strefy euro, utrzymywanej przez tych wyborców, niewiele zostało. Pojawiły się więc postulaty ogólnoeuropejskie.

Biorąc pod uwagę niechęć państw strefy euro do wypełniania finansowych zobowiązań wobec NATO, nie wydaje się to realistyczne. Nie ma co ukrywać, wyniki niemieckich wyborów i ich wpływ na plany Macrona to nie jest coś, co powinno martwić Polaków. Prawdziwa Unia nie ograniczy się do strefy euro. Polska bez wątpienia nie znalazłaby się w eurozonie do czasu narodzin nowej, macronowskiej Europy (roku, góra dwóch lat). Teraz wiadomo już, że ta Europa nie narodzi się wcale.

Jest też szansa, również za sprawą niemieckiej FDP, że nie dojdzie do wymarzonego przez Macrona ograniczenia konkurencyjności na rynku usług i pracy. Padnie jeszcze wiele słów i zaklęć o pogłębionej integracji. Ale egoizmy narodowe będą nadal dominowały. Dobrze przynajmniej, że egoizm francuski nie okaże się ważniejszy od innych.