Adam Nawałka zdecydował się od pierwszej minuty na wariant dość ofensywny: za Robertem Lewandowskim ustawił Arkadiusza Milika, licząc na szybkie akcje. Niestety, pomocnicy rzadko podawali im piłkę, w dodatku nieskutecznie przeszkadzali przeciwnikom. Środek pola przegraliśmy. Pierwszy strzał, jaki oddali Polacy, to zasługa Lewandowskiego. To on wywalczył w 50. minucie rzut wolny i on strzelił na bramkę. Na nic więcej nie było nas stać.

Trener nie tylko zaskoczył wystawieniem Milika i Thiago Cionka w parze z Michałem Pazdanem. Po przerwie, kiedy trzeba było odrabiać stratę gola, wprowadził do obrony Jana Bednarka kosztem skrzydłowego Jakuba Błaszczykowskiego. Nic to nie dało, bo dać nie mogło. Można było odnieść wrażenie, że Polacy sami za dobrze nie wiedzieli, jak mają grać. W dodatku ci, na których liczyliśmy najbardziej: Łukasz Piszczek, Kamil Grosicki, Piotr Zieliński, Grzegorz Krychowiak (niezależnie od strzelonej bramki), zdecydowanie zawiedli. Wydawało się, że najważniejszy mecz od czterech lat był jednym wielkim eksperymentem.

Senegalczycy przewyższali nas pod względem szybkości, techniki, ruchliwości na boisku, ale byli słabsi w obronie, niż się spodziewaliśmy. Jednak zbyt rzadko podchodziliśmy w pole karne, aby zmuszać ich do błędów. Powtarza się sytuacja, do której polska reprezentacja, niezależnie od tego, kto w niej gra i kto jest selekcjonerem, już nas przyzwyczaiła. Znowu drugi mecz zagramy o wszystko, modląc się, aby trzeci nie był walką o honor. Żeby zostać w turnieju, musimy pokonać Kolumbię, która nieoczekiwanie, ale zasłużenie, przegrała z Japonią. To jest możliwe, pod warunkiem że Adam Nawałka wystawi jedenastkę, w której wszyscy będą się rozumieli i potrafili przeprowadzić akcje zakończone strzałem. Z Senegalem się nie udało. Nie można zwyciężyć, jeśli nie trafia się piłką w bramkę.

Ostatni raz Polska wygrała pierwszy mecz na mundialu w roku 1974. Kiedy remisowała, zazwyczaj miewała kłopoty. Kiedy przegrywała – odpadała po trzech meczach. Nie ma się co pastwić nad drużyną, która jeszcze może się pozbierać. Po prostu jeden mecz jej się nie udał, a profesjonaliści po takiej wpadce wyciągają wnioski. Szkoda polskich kibiców, oglądających mecz przed telewizorami w domach i w setkach stref kibica w całym kraju. Po tym, co widzieli, mają prawo powiedzieć, że rozdęty balon oczekiwań pękł jak zwykle.